Etykiety

foto (369) music (101) osobiste (284)

piątek, 3 maja 2013

sevilla

Dzisiaj święto - zrobiłem pierwsze w moim życiu "poważne" i jedyne póki co, zdjęcie w Sevilli. Nie liczę klatki "zerowej", którą z tego wrażenia prześwietliłem o ponad 6 działek i kilku klatek zrobionych w ciągu dnia telefonem.
Słońce naparzało cały dzień, także aparatu nawet nie wyciągałem z pokoju. Jako takie światło robi się tu teraz dopiero około 20-tej. Czasu na fotografowanie nie jest też dużo, gdyż z racji szerokości geograficznej Słońce spada pod horyzont bardzo szybko.
Z tych wszystkich powodów fota będzie eksperymentalno-pamiątkowa z niewielkimi szansami na szerszą publikację. Tak czy inaczej samopoczucie od razu mi się poprawiło.

środa, 1 maja 2013

aracena

Niecałe 15 lat temu po raz pierwszy pojechałem do Hiszpanii. To był wyjątkowy wyjazd siedmiu kumpli - dwudziestoparolatków (i wszystko jasne). Pojechaliśmy 8-osobową Toyotą i przez ok. 2 tygodnie przejechaliśmy od Barcelony, przez Walencję, Benidorm, Malagę, Gibraltar, Tarifę, Kadyks, Sevillę, Cordobę, Granadę, Madryt, Saragossę i na końcu Andorrę. Nie pamiętam już na ilu imprezach byliśmy, o której godzinie je kończyliśmy i gdzie. Pamiętam że było ich dużo i że było mega pozytywnie.
Ale najważniejsze było to, że podczas tego wyjazdu odkryłem, iż moi przodkowie pochodzą z Sevilli i że to tu są moje źródła i moje miejsca. Wtedy zresztą powstało moje alter ego ukryte m.in. w adresie tego bloga.
Równie niespodziewanie odkryłem też wtedy jaką przyjemność może sprawiać jedzenie, ale o tym może kiedy indziej.
W międzyczasie wracałem kilka razy do Hiszpanii, m.in. do Barcelony i do Granady. W Sevilli od 15 lat nie byłem. Aż do (wg planu)... jutra.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Sintra po raz drugi

Niezwykłe miasteczko. Pełne zaułków, stromych schodków, dziwnych parków, zamków, zameczków, pałacyków. Wszystkie zbudowane w określonym punkcie historii, z konkretnym przeznaczeniem i odważną wizją. Chciałoby się tu pomieszkać (no może gdyby nie te hordy turystów). A już na pewno ciężko stąd wyjeżdżać.
Na dodatek wczoraj niespodziewanie przyszły chmury i zrobiło się piękne światło. I tak trwa do teraz. No bajka normalnie.

Ps. A śniadania tylko w Casa Piriquita.



czwartek, 25 kwietnia 2013

obecność pośród nieobecnych

Serdecznie zapraszam wszystkich do obejrzenia wystawy zupełnie nowego, zbiorowego projektu "Obecność pośród nieobecnych". "Cichy" wernisaż wystawy będzie miał miejsce 21 maja w Gorlickim Centrum Kultury, Dom Polsko-Słowacki (Gorlice, Rynek 1), a "głośny" finisaż z udziałem wszystkich autorów odbędzie się 12 czerwca o godzinie 17.00 w tym samym miejscu.


Miałem wyjątkową przyjemność i zaszczyt brania udziału w tym plenerze, który miał miejsce we wrześniu zeszłego roku. Organizatorowi - Bogdanowi Konopce, udało się zebrać niezwykły skład fotografów, który przez tydzień fotografował opuszczone (a dokładniej wysiedlone siłą) wiele lat temu miejsca w Beskidzie Niskim, na południe od Gorlic.
O atmosferze podczas pleneru z jednej strony chciałoby się opowiadać bez końca, a z drugiej opowiedzieć o niej po prostu... się nie da. Mimo że poza Bogdanem, jego żoną i Anitą Andrzejewską nie znałem tam praktycznie nikogo, i mimo tego że nie należę do osób jakoś szybko i mocno się zaprzyjaźniających, to po 2-3 dniach czułem się jakbym przebywał w gronie wieloletnich przyjaciół. Takie plenery zdarzają się raz na wiele lat, a może i rzadziej.

W tekście do katalogu wystawowego Bogdan napisał między innymi:

"Nasze przebudzenia, strzępy snów, nie całkiem jeszcze zatarte poczucie innego wymiaru istnienia, a już w zasięgu oka – niczym fotografia - jutrzenka widzialnego.
Najtrudniej sfotografować to, czego nie ma. Ale co to znaczy nie ma? Czy, że czegoś nie ma w sensie fizycznym; czy też chodzi o to, że owo coś jest niewyrażalne? (...)
Ta kraina musiała być dla Łemków nielekkim kawałkiem chleba, skoro nie znaleźli się chętni do zasiedlenia tych rozległych obszarów. Czego nie rozkradziono i czego ogień nie strawił zapadało się z czasem w ziemię i jedynie roślinność radośnie brała w posiadanie uwolnioną przestrzeń. Tutejsza pustka jest wszakże brzemienna nieobecnością i to się daje odczuć; tylko jak to sfotografować?"

Jeszcze raz gorąco wszystkich zapraszam do odwiedzin Gorlickiego Centrum Kultury w dniach od 21 maja do 12 czerwca.


środa, 24 kwietnia 2013

record store day i place to bury strangers

Kilka lat temu w Stanach narodziła się piękna idea o nazwie 'record store day'. Można powiedzieć, że to święto sklepów płytowych - tych "prawdziwych", oferujących "prawdziwe" płyty winylowe. Tak tak, są wciąż takie (to samo powiedziałem wczoraj facetowi, od którego kupiłem wspaniałą antyk-lampę do ciemni, na temat klisz wielkoformatowych :) ).
Święto wspierają znani muzycy (REM, Jack White, Metallica i wielu innych) między innymi wydając tego dnia limitowane single i EP-ki. Akcja rozszerzyła się szybko na Anglię, a później na wiele innych krajów. O dziwo dołączyła do nich również Polska. Piszę o dziwo, gdyż wielu ludzi uważa że płyta winylowa już dawno wyginęła i z nią oczywiście sklepy płytowe. A zwłaszcza w naszym kraju, w którym dominującym źródłem muzyki jest w tej chwili internet. Kilka sklepów jednak wciąż u nas funkcjonuje, większość w Krakowie, Warszawie i Poznaniu. Listę można znaleźć na oficjalnej stronie RSD. Na świecie następuje w tej chwili powrót do winyli (tak jak i do fotografii analogowej), ale to już temat na inną dyskusję.

Jednym z ciekawszych wydawnictw tegorocznych jest minialbum A Place to Bury Strangers. Po zeszłorocznym, jak to zwykle u nich - genialnym albumie Worship, 5 dni temu wypuścili limitowany do 2000 egzemplarzy winyl "Strange Moon".


Pięknie wydany (żółty, gruby winyl) album zawiera covery pochodzących z Portland punkowców Dead Moon. Kapela ta już nie istnieje ładnych parę lat, a najbardziej aktywna była w latach 90-tych, kiedy to wydawała płyty praktycznie co rok.


Warto taki rarytas mieć. Póki co na ebayu ceny wahają się od 25 do 30 dolców, ale wyższe już też się pojawiają.
A wracając do starych wydawnictw PTBS to odkurzę po raz kolejny jeden z ich "komercyjnych" kawałków, którego wykonania w warszawskim Powiększeniu kilka lat temu jakoś nie mogę zapomnieć.