Etykiety

foto (369) music (101) osobiste (284)

niedziela, 30 sierpnia 2009

Nowa Muzyka c.d.

Katowickiego festiwalu ciąg dalszy. Dzisiaj w kręgu zainteresowań Kamp!, Jacaszek i Mum. Kamp! mniej mi się podobał niż na Openerze. Jacaszek był świetny. Jeśli oczywiście można tak powiedzieć o tej raczej smutnej (niektórzy mówią że na maxa dołerskiej, chociaż ja bym tak tego nie określił) muzie. Natomiast Mum - raczej słabo (dużo bardziej wolałem Mum w starym składzie z siostrami).








sobota, 29 sierpnia 2009

Fever Ray


Festiwal Nowa Muzyka w Katowicach.
Jeden z ostatnich festiwali tego roku - rekordowego pod względem ciekawych imprez muzycznych w Polsce. Tradycyjny już Opener, najlepszy w historii pod względem składu Off, ciekawy Jarocin, wcześniej jeszcze Rafineria z czołówką polskich kapel alternatywnych. Pojedyncze koncerty z Radiohead na czele. Przed nami za tydzień Orange Festiwal z m.in. MGMT, na początku października w Łodzi - Vena Festiwal z m.in. Glasvegas. I pewnie jeszcze kilka imprez po drodze, o ktorych w tej chwili nie pamiętam.
Na Nowej Muzyce miała się pojawić bardzo przeze mnie oczekiwana Fever Ray.
Szwedka zadebiutowała solowo wydając jedną z najlepszych płyt tego roku dla mnie, być może nawet najlepszą. O jej koncertach również można przeczytać że do zwykłych nie należą. Efekty wizualne i dźwiękowe oszałamiające, chociaż całokształt pozostawił pewien niedosyt. Także póki co, jeśli chodzi o moje koncerty tegoroczne wygląda to w tej chwili tak...
Miejsce 1 ex aequo - Spiritualized i Radiohead
Miejsce 2 - Fever Ray


piątek, 28 sierpnia 2009

jeszcze raz po norwesku

Jeszcze raz wrócę do tematu norweskiego. Dokładnie 2 miesiące temu pożegnaliśmy się z naszymi przyjaciółmi i wyjechaliśmy z Oslo. Dla odmiany i na poprawę humoru dzisiaj będzie kolorowo i cyfrowo...







Aha, i jeszcze mała norweska chałtura reklamowa...
(noga: courtesy of Rob)


czwartek, 27 sierpnia 2009

muzycznie

Za miesiąc, 28 września ukaże się oczekiwana bardzo przeze mnie druga płyta Maps. Pierwsza - We Can Create była dla mnie jedną z najlepszych płyt 2007 roku.


Miękka, przestrzenna, nowocześnie brzmiąca, z pięknymi melodiami. Niesamowicie miła dla (d)ucha. Wracałem do niej często i regularnie od momentu jak się ukazała.
Nowa płyta - Turning The Mind - muszę niestety przyznać, jest rozczarowująca.

Słuchałem jej już kilka razy i niestety, nie sprawdza się scenariusz dotyczący większości dobrych płyt - ta płyta nie dojrzewa z każdym przesłuchaniem. Mam nawet przeciwne wrażenie - kilka utworów zaczyna mnie coraz bardziej irytować. Po pierwsze gościu (James Chapman - tak naprawdę on jednoosobowo stoi za nazwą Maps) skręcił w stronę dyskoteki i to niestety z rodzaju późnego Modern Talking. Kilku utworów "disco" nie da się po prostu słuchać. Kilka innych jest z klimatu pierwszej płyty, ale brzmią jak odrzuty albo strony B singli. Szkoda. Jeden z ciekawszych wyjątków to...


Równolegle do Maps dotarły do mnie na szczęście dwie inne płyty, dużo ciekawsze i godne polecenia. Pierwsza z nich to:


Epic45 to połączenie shoegaze'u z elektroniką i lo-fi. Idealna płyta na wieczór i nie tylko. Niby jest takich albumów sporo ale mimo to każdy następny (mnie) cieszy. Poza tym na bębnach udziela się sam Simon Scott (bębniarz Slowdive).


Druga płyta to:

To z kolei połączenie shoegaze'u z powiedzmy... metalem. Nadja to niepozornie wyglądający damsko-męski duet, z kilkuletnim doświadczeniem i kilupłytowym dorobkiem.


Nowa płyta jest dość wyjątkowa gdyż to zestaw coverów. Nazwy zespołów mogą posłużyć za dobrą rekomendację - My Bloody Valentine, Codeine, Swans, Elliot Smith. Ale żeby nie było zbyt zwyczajnie jest też coś dla fanów Slayera i... A-ha. Nie zwróciłbym jednak uwagi na tę płytę gdyby nie ostatni utwór, czyli cover The Cure (oczywiście). Zdecydowany numer 1 na tej płycie i mało tego - NAPRAWDĘ DOBRY COVER. Na dodatek duo wzięło na warsztat cholernie trudny do dobrego zcoverowania numer czyli 'Faith'. Muszę przyznać że jestem pod silnym wrażeniem tej wersji. Powiem więcej - wdarła się ona bezceremonialnie do mojej top 5 coverów The Cure (na ok. 200-300 w sumie). Myślę ze nawet fanom Morriss'a powinna się spodobać. Zresztą posłuchajcie sami...

środa, 26 sierpnia 2009

Eryk

Drugim wtorkowym doświadczeniem była wizyta na wystawie Irka (Eryka) Zjeżdżałki w jego rodzinnym mieście - Wrześni. Mieście w którym żył, pracował, fotografował. Wystawa dla mnie wyjątkowa z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że mimo że Irka nie znałem czuję z nim pewnego rodzaju związek mentalny. Głównie z powodu zdjęć, które robił - bardzo mi bliskich tematycznie i formalnie, ale także dlatego że jesteśmy z tego samego rocznika. Na samej wystawie ten związek jeszcze się pogłębił. Po raz pierwszy miałem okazję oglądać zdjęcia (projekcje skanów) od których Irek zaczynał. Połowa lat 90-tych, zdjęcia robione w lasach, impresje różnego rodzaju. Mam sporo zdjęć w swoich zbiorach tego typu, które robiłem "kiedyś tam", od których również zaczynałem.
Na wystawie pokazane są ostatnie zdjęcia Irka, kolorowe kwadraty. Fotograficznie mniej do mnie trafiają, jednak mogę się domyślać drogi jego poszukiwań. Sam mam co jakiś czas dylematy dotyczące formy, tematów, ujęć i ich możliwego wyczerpania. Myślę że czasami, nawet tylko dla higieny umysłu, trzeba zmienić tory całkowicie.
Eryk zmarł rok temu na nowotwór. Zostawił żonę i niewiele wcześniej narodzoną córeczkę. Do dzisiaj od czasu do czasu zaglądam na jego bloga, na którym nic nowego się nie pojawia, jednak czuję że muszę tam czasami zajrzeć, poczuć jego obecność, która nadal tam jest. Jego obecność była też mocno wyczuwalna w muzeum we Wrześni.




Po obejrzeniu wystawy wizyta w wydawnictwie Kropka, które wydaje bardzo ciekawe albumy fotograficzne (m.in. B. Konopka, W. Zawadzki, E. Rubinstein, Zjeżdżałka) i w którym pracował Eryk. Miałem tam okazję spotkać i pogadać z Waldkiem Śliwczyńskim - m.in. założycielem wydawnictwa, kwartalnika "Fotografia" i dobrym fotografem. Waldek to bardzo miły, skromny facet, mimo różnych przeciwności losu i niekomercyjności twardo idący ścieżką wybitnej, choć niszowej fotografii przez duże F. Do dzisiaj, jak nie dało się nie zauważyć, mocno przeżywający śmierć Eryka.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Radiohead

Dzisiaj dwa duże doświadczenia. Za duże na jednego posta, także póki co tylko o koncercie. Jechałem na ten koncert z pewną rezerwą. Wynikała ona z tego że koncert Radiogłowych, który widziałem parę lat temu na festiwalu Hurricane w Niemczech był taki sobie. Z kolei ich pierwszy koncert który widziałem, 15 lat temu na molo w Sopocie był tak naprawdę koncertem zupełnie innego zespołu. Nie ma więc sensu ich porównywać. Poza tym jestem fanem jednak tych wcześniejszych płyt - przede wszystkim The Bends czy OK Computer, od wydania których minęło juz sporo czasu.

No i muszę przyznać że mam zagwozdkę. Całkiem niedawno rozłozył mnie na łopatki koncert Spiritualized. Do tego stopnia ze zakwalifikowałem go nie do zmiany jako najwazniejsze wydarzenie koncertowe tego roku dla mnie. Tymczasem...

Koncert Radiohead był niesamowity. Genialny dobór piosenek, genialne wykonanie, genialny dźwięk, genialny Thom Yorke, genialny Jonny Greenwood itd itd.
130 minut z utworami takimi jak Street Spirit, Airbag, Myxomatosis, 15 Step, There There, Paranoid Android. Kilka momentów na maksa ściskających za gardło, z Karma Police na czele, odśpiewanym razem z zespołem przez tysiące fanów. Nawet zagrany na samym końcu Creep potrafił wzruszyć.
Rzadko mam taki deficyt słów by opisac wrazenia. Dzisiaj tak mam.

Określenie "wybitny" zespół to zbyt mało.





Profesjonalna relacja dziennikarska tutaj...
http://muzyka.onet.pl/10173,1572150,0,1,wywiady.html

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

poniedziałkowo

Dzisiaj dzień w którym statystycznie jest najwięcej zawałów. Sprowokowany komentarzem do wczorajszego postu plus faktem, ze miałem dzisiaj masę roboty i praktycznie brak czasu na zdjęcia wrzucam więc coś na relaks. 2 najbardziej lajtowe zdjęcia z wystawy.


niedziela, 23 sierpnia 2009

remanent cz.2.

Dokładnie 2 miesiące temu czyli 23.6. polecieliśmy do Oslo spędzić trochę czasu z naszymi przyjaciółmi. Z wyjazdu zapamiętałem między innymi niemożliwy do wytrzymania gorąc, 2 litrowe butelki Finlandii, (zbyt) drogie piwo, lody o smaku brownie, nilsa pettera molvaera, jednorazowe grille, wyprawe z R. dookoła Bygdoy... i przede wszystkim kolejne doświadczenie Przyjaźni czterech (albo siedmiu) osób, której nie da się zastąpić niczym. No i trochę smutną świadomość że to jednak cholernie daleko. Zbyt daleko... Gdyby nie internet (w tym np. blogi! ;) ) czy tanie linie lotnicze mogłaby mnie dopaść depresja...









sobota, 22 sierpnia 2009

M jak...

Po ostatnich złośliwościach w kierunku Trójmiasta dzisiaj zamierzałem podejść na maksa pozytywnie. W końcu słońce świeci, temperatura w sam raz (ok. 23 st.). Tymczasem moja ukochana Gdynia nie dała mi żadnych szans. Przechadzając się rano Świętojanską rzucił mi się w oczy plakat...

Ponieważ było akurat pół godziny przed rozpoczęciem imprezy, niezwłocznie udałem się we wskazanym kierunku (muszla koncertowa w samym centrum miasta). Już z oddali słychać było głośne dęcie w "trąby" - głośniejsze niż na niejednym meczu piłkarskim. Tłumy fanów śpiewały wszystkim (?) znane piosenki. Panowała rodzinna atmosfera powszechnego szczęścia, radości i podniecenia. Pierwsze erekcje (męskie i damskie) pojawiły się punkt 12.00. w momencie wejścia na scenę M. Kożuchowskiej. Jako jedyny patrzyłem się w tym momencie dokładnie w przeciwną stronę niż tłum, obserwując niezliczone błyski w oczach i podskakujące sandały. Mimo wszechobecnej pozytywnej energii poczułem się niepewnie. Doświadczyć w jednym momencie niezrozumienia kilkuset osób na raz i być z tym uczuciem sam na sam to traumatyczne przeżycie i szok.