niedziela, 9 czerwca 2013
fotofestiwal 2013 w Łodzi - relacja I
Pierwszy i główny weekend łódzkiego Fotofestiwalu 2013 dobiegł końca.
Od kilku edycji jest to dla mnie wydarzenie zarówno artystyczne, jak i towarzyskie. Balans jest różnie przesunięty w kolejnych latach, jednak obydwa aspekty są dla mnie niezbędne by się tam co roku wybierać. Kilka edycji temu fundamentalnie zweryfikowałem swoje oczekiwania co do poziomu artystycznego. Wystawy, które pamięta się "do końca życia" są tu raczej wyjątkami. Jeśli ma się tego świadomość, taki festiwalowy weekend staje się bardzo mile i pożytecznie spędzonym czasem.
To samo zresztą tyczy się Miesiąca Fotografii w Krakowie, z pewnym minusem na jego koncie - atmosfera w Łodzi jest dość nieulotnie bardziej przyjazna i pozytywna. Może mniej nadęta? Trudno powiedzieć do końca z czego to wynika, fakt że w Łodzi człowiek czuje się bardziej jak "u siebie".
Co do "mniej ważnego" aspektu towarzyskiego - strzałem w dziesiątkę jest w tym roku umiejscowienie głównych wystaw w Off Piotrkowska. Położony w samym centrum miasta, klimatyczny, pofabryczny obszar z kilkoma świetnymi knajpkami i pracowniami artystów idealnie się nadaje do oglądania fotografii, a w przerwach do zalegania przy winie i jedzenia bardzo dobrego i niedrogiego jedzenia. Wprost nie chce się stamtąd wychodzić, co zresztą można zaobserwować do godzin porannych. Brawa dla prywatnego właściciela terenu za udostępnienie pomieszczeń festiwalowi, a organizatorom za adaptację.
Co do wystaw - na pierwszym piętrze głównej siedziby Fotofestiwalu znajduje się biuro festiwalowe, księgarnia bookoff, stanowisko fotomat (można sobie zrobić portret), oraz wystawione są książki, biorące udział w konkursie na fotograficzną publikację roku. Konkurs został już rozstrzygnięty - nagrodę główną zgarnął Sputnik ze swoją publikacją (to słowo lepiej tu pasuje niż "książka") "Miejsce Odległe". W drugiej kategorii - tzw. self-publishing - nagrodę otrzymał Michał Łuczak i jego "Brutal", czyli opowieść o katowickim dworcu pkp, niedawno (po zdjęciach Łuczaka) przebudowanym.
Piętro wyżej znajduje się główna festiwalowa ekspozycja I Artist, czyli o tym że każdy może być (jest?) artystą. Kuratorzy wywiesili tu setki zdjęć, które codziennie wrzucane są do netu - na flickera, fejsa, blogi itp. - "piękne" zachody słońca, autoportrety z rodzaju "w tej sekundzie wyglądam tak", zdjęcia "artystyczne", realizowane przez wiele lat cykle osobistych fotografii, które przez swoją konsekwencję zyskują (?) dodatkową wartość. Ogromna większość wykonywana jest oczywiście telefonami komórkowymi.
Kontrowersyjny to temat tego festiwalu. Albo może raczej prowokacyjny? Na pewno już nie nowy, od czasu gdy każdy z nas nosi przy sobie non-stop przynajmniej jeden aparat fotograficzny, strzela codziennie dziesiątki zdjęć i wysyła je co sekundę do miliarda odbiorców.
Ja tu jednoznacznie nie widzę żadnego artyzmu. Nie wierzę w artyzm przypadkowy. Ale rozumiem że kultura obrazu stała się zjawiskiem socjologicznym i można nad nią dyskutować.
Na trzecim piętrze jest najciekawiej - najpierw wystawy konkursowe. Poziom, jak na mój gust, wyższy niż rok temu. Ale moje postrzeganie może wynikać też z tego, że rok temu ekspozycja konkursowa była podawana na telewizorze, w postaci pokazu slide'ów. W tym roku na szczęście jest normalnie.
Grand Prix otrzymał Karl Burke za cykl zdjęć komputerowych przekopiowanych na kolodion. Ja bym raczej zagłosował na kogoś innego, ale tak to już jest z konkursami, w których porównuje się fotografię kreacyjną z portretową i dokumentalną. Przy kilku ciekawych i dobrze zrobionych projektach wynik najczęściej bywa kwestią gustu jurorów.
W drugiej części sali znajdują się wybrane cykle fotograficzne publikowane przez lata w Magazynie New York Times'a. To tam znajdują się najbardziej medialne w tym roku nazwiska - Nan Goldin, Roger Ballen, Lee Friedlander, Simon Norfolk, Sebastiao Salgado i wielu innych. Zdjęcia są podane w formie fotografii rozłożonych stron tygodnika. Mimo że wiele projektów ma już x-dziesiąt lat to nadal robią wrażenie. Jak dla mnie warto przyjechać do Łodzi tylko po to, żeby zobaczyć portrety duetu Inez van Lamsweerde i Vinoodh Matadin.
Trzecią ekspozycję stanowią fotografie Łodzi wykonane przez fotoreporterów Gazety Wyborczej. Po ładunku wystrzelonym przez NYT, można sobie to podarować.
To tyle jeśli chodzi o program główny Fotofestiwalu. Ciekawie? Inspirująco? Zapraszam do Łodzi i najlepiej niech każdy sam sobie odpowie na to pytanie. Dużo zależy, jak napisałem na początku, od oczekiwań. Jak dla mnie Fotofestiwal to wydarzenie wyjątkowe na polskim padole. Po pierwsze z racji skali przedsięwzięcia (lista wystaw i gości z Polski i zagranicy), po drugie z racji wyjątkowej atmosfery i w końcu po trzecie z powodu nieskończonego wręcz zaangażowania i wytrwałości organizatorów z Krzyśkiem Candrowiczem i Martą Szymańską na czele. Szczerze ich za to podziwiam, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę "chęci" miasta i potencjalnych sponsorów do wspierania tej unikalnej imprezy. Jak widać po przypadku trójmiejskiej Transfotografii (w zeszłym roku po raz pierwszy nie odbyła się, w tym roku być może odbędzie się... na drugim końcu Polski) krótkowzroczność i dyletanctwo miejskich włodarzy potrafi zabić każdą taką imprezę. Oby to samo nie dotknęło Fotofestiwalu. Już teraz trzymam kciuki za przyszły rok.
Na temat wystaw towarzyszących (mam nadzieję) w jednym z kolejnych postów.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
fajne te zdjęcia z "Brutala". piękna brzydota
zapraszam na chatę, mam oryginał na półce. wino też się znajdzie :)
dzięki, chętnie nawiedzimy. prowadziłem już z Jo wstępne rozmowy :-)
Prześlij komentarz