Etykiety

foto (369) music (101) osobiste (284)

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Ewa Andrzejewska "W Mieście" Gdynia


Z ogromnym zaskoczeniem ale i radością przeczytałem dzisiaj maila, który otrzymałem od Piotra Laskowskiego - właściciela Galerii PL w Gdyni. O Galerii Piotra pisałem już jakiś czas temu. Dzisiejszy mail to tak naprawdę zaproszenie na wernisaż niezwykłej i wyjątkowej artystki w świecie polskiej fotografii - Ewy Andrzejewskiej, często wymienianej jednym tchem z fotografami takimi jak Wojciech Zawadzki czy Bogdan Konopka. Wynika to przede wszystkim z powodu wspólnej platformy przekazu, którą jest czarno-biała fotografia wielkoformatowa, a także pełne poezji podejście do miejskiego krajobrazu.


Fotograf Jacek Jaśko napisał kiedyś po rozmowie z artystką: "Fotografuję wyłącznie to, co zatrzymuje mój wzrok i zwyczajnie mi się podoba. Nie ma w tym żadnej filozofii. Najważniejszy jest środek, nie patrzę już na boki..., odpowiada pytana często o to, jak uzyskuje tak niepowtarzalne efekty. Czym dla Ewy są jej fotografie? Mówi o tym po prostu - Tak naprawdę, to są moje pamiątkowe zdjęcia z samotnych spacerów… Nie szukam niczego nowego. Nie czuje potrzeby odkrywania czegokolwiek. Czuję jednak potrzebę fotografowania.''


Ewa Andrzejewska urodziła się w 1959 roku we Wrocławiu. Jest absolwentką Wyższego Studium Fotografii w Warszawie. Należy do ZPAF. Od kilkunastu lat wspólnie z Wojciechem Zawadzkim kieruje programem Galerii „Korytarz” w Jeleniogórskim Centrum Kultury, Jeleniogórskiej Wszechnicy Fotograficznej. Współorganizuje Wyższe Studium Fotografii w Jeleniej Górze. Organizuje plenery i Biennale Fotografii Górskiej. Autorka wielu wystaw indywidualnych, brała udział w wielu ważnych wystawach zbiorowych. Prace znajdują się w wielu kolekcjach prywatnych i muzealnych, m. in. Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Fotografii ODENSE w Danii.

Wernisaż odbędzie się w czwartek 28 czerwca, o godz. 19.00 w Galerii-pl w Gdyni przy ul. Abrahama 27A. W inne dni najlepiej umawiać się wczesniej telefonicznie z Piotrem pod numerem 504 339 568.
Wystawę będzie można oglądać do 31 sierpnia.
Gorąco polecam. W kontekście trójmiejskich, a zwłaszcza gdyńskich fotograficznych "standardów wystawowych" jest to unikalna propozycja.

czwartek, 21 czerwca 2012

Stocznia Gdynia


Czasami zastanawiam się z czego wynika moja fascynacja klimatami industrialnymi. Nie mam tu na myśli muzyki, chociaż swoją "fazę" na Nine Inch Nails przeżyłem. Do dzisiaj mam zresztą słabość do Trenta Reznora.
W tym wypadku chodzi mi jednak o przestrzenie i fotografię. Całkiem niedawno olśniło mnie, że jak nie miałoby mnie to fascynować, skoro przez ponad 20 lat mieszkając na gdyńskim Obłużu, przez okno w swoim pokoju, miałem widok z lewej strony na gdyńską stocznię - wtedy jeszcze imienia Komuny Paryskiej (okraszony dźwiękami stukania w blachy kadłubów), a z prawej na komin elektrociepłowni (włącznie z gęstą kolumną dymu, wskazującą bezbłędnie kierunek wiatru). Codziennie rano po przebudzeniu, sprawdzając pogodę za oknem, siłą rzeczy wzrok kierowałem albo na lewo, albo na prawo (na wprost znajdował się najmniej interesujący sąsiedni wieżowiec).
Obłuże było osiedlem stoczniowym, w mojej klatce na każde piętro, na którym znajdowały się dwa mieszkania, przypadało średnio półtora stoczniowca. W grupie tej znajdował się też mój ojciec, pracujący w stoczni od 15 roku życia do emerytury (prawie 50 lat!), czyli de facto do likwidacji zakładu.

Początki gdyńskiej stoczni sięgają roku 1922. Można o nich przeczytać na nieocenionym blogu p. Michała Sikory tu i tu. Szumny medialnie koniec nastąpił po decyzji komisji europejskiej o nakazie zwrotu przez stocznię rządowego dofinansowania. Firma została postawiona w stan likwidacji, majątek podzielony i wyprzedany. Na jej terenie działają w tej chwili spółki różnych branż, w tym m.in. stocznia Crist.

Mimo "znajomości" i bliskości tak się jakoś złożyło, że w stoczni byłem tylko raz, jako mały chłopak. Niewiele z tamtego pobytu pamiętam, poza zdecydowanymi zakazami o niezbliżaniu się do jeżdżących żurawi i suchego doku.
2 lata temu, korzystając z okazji że zakład już nie działał, majątek nie był jeszcze wyprzedany - odbywały się jego przetargi, ojciec załatwił mi tygodniową przepustkę i pozwolenie na wykonanie zdjęć. Codziennie o 6 rano stawałem u bram zakładu i wchodziłem do środka. Tyle że nie w tłumie stoczniowców, a jedynie w towarzystwie ojca, który praktycznie był ostatnim "zamykającym bramę na klucz".
Przez tydzień zrobiłem 12 filmów średnioformatowych 6x7 i 6x6. Wywołałem je od razu, ale zabrać się jakoś do nich nie mogłem. Aż do zeszłego tygodnia, kiedy to zrobiłem kilka skanów. Za chwilę zabiorę się za odbijanie, a później zobaczymy. Mam kilka "ambitnych" planów, ale to jak już będą odbitki.