Stara miłość nie rdzewieje. Gdzieś w połowie lat 80-tych dzięki zespołowi Depeche Mode i płycie Black Celebration zrozumiałem na czym polega siła oddziaływania nie jednej piosenki, a całego albumu długogrającego. Dzięki temu samemu zespołowi chwilę później poznałem słowo "dyskografia" i poczułem smak kolekcjonowania płyt i singli (wtedy jeszcze zgrywanych na kasety z wieczorów płytowych prowadzonych przez nieodżałowanego Tomasza Beksińskiego). Pod koniec lat 80-tych gdy z RFN-u przywiozłem swój pierwszy odtwarzacz CD, stać mnie było na kupienie 2 srebrnych krążków - jednym z nich był singiel DM.
"Depeszem" z prawdziwego zdarzenia jednak nigdy nie zostałem. Tak więc dopiero po dwudziestu kilku latach zobaczyłem ich dzisiaj pierwszy raz na żywo. To już zupełnie inny zespół od tego, który grał lata temu w Pasadenie. Pal licho że nie ma już wśród nich Alana Wildera, a Dave Gahan w międzyczasie wybrał się i wrócił z zaświatów. Wiele numerów na dzisiejszym koncercie zagrali w wersjach, nazwijmy to "alternatywnych" - pseudoakustycznych, pseudomistycznych, spowolnionych etc. Nowe kawałki do mnie też nie trafiają.
Ale to nieważne. Wystarczyło mi w zupełności, że jako jeden z pierwszych numerów zagrali Black Celebration. Później poleciało między innymi A Question Of Time, Halo, Personal Jesus, I Feel You, Policy Of Truth, Halo, Just Can't Get Enough. Na scenie i na ekranach wyginało się spocone ciało Dave'a, a wokół mnie kopiowało go tysiące 30-to, 40-to i 50-cio latków.
I były też dwa wzruszające do bólu, nieopisywalne słowami momenty - miarowe oklaski i śpiew na całe gardło 40 tysięcy ludzi podczas Enjoy The Silence, oraz falowanie 80 tysięcy rąk podczas ostatniego numeru koncertu - Never Let Me Down Again. Dla tych dwóch chwil, panie i panowie, warto było zbudować stadion narodowy w Warszawie. Teraz możecie go już wysadzić w powietrze.
3 komentarze:
Że wysadzić? Tu się zgadzam. Organizowanie koncertów na basenie to robienie krzywdy artystom. Niezdecydowanie się na wielofunkcyjny obiekt przy takich nakładach to szczyt bezczelności decydentów.
Byłem na dwóch koncertach DM w Polsze. Niewykluczone, że będę w Łodzi. Mam podobne podejście. Ten zespół od dekady nie nagrał nic świeżego. Ale ma swoją jakość koncertową, olbrzymi repertuar i poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Warto zawsze obejrzeć ich "The Best Of" na żywo, warto poczuć tę magię co zawsze na finał.
"the best off" było w Wawie raczej połowiczne, ale że warto było poczuć te "momenty" - nie mam co do tego wątpliwości.
No tak. W dodatku każdy ma swoje "Best Of".
Prześlij komentarz