Harveya Benge'a poznałem kilka lat temu na fotofestiwalu w Łodzi. Dość szybko złapaliśmy ze sobą kontakt i od tamtego czasu spotykamy się dość regularnie w Paryżu na Paris Photo i w Łodzi właśnie. Można nawet powiedzieć że się zaprzyjaźniliśmy, jeśli można tak nazwać znajomość głównie mailową, połączoną z dwoma spotkaniami w roku.
Harvey jest fotografem nowozelandzkim, mocno współpracującym z kilkoma innymi fotografami, których bardzo cenię, takimi jak Todd Hido, Alec Soth, John Gossage czy Martin Parr. Niedawno wydali m.in. wspólny album "One Day", wzięty z banalnego pomysłu, czyli sfotografowania swojego jednego dnia, oczywiście wszyscy tego samego.
Fotografia uprawiana przez Harveya, Aleca Sotha czy Johna Gossage nie od razu do mnie trafiła. Podejrzewam że wiele osób może mieć podobne pierwsze wrażenie patrząc na ich prace - ot, "zwykłe" fotki, których sam robię dziennie kilka ("mam w końcu iphona, blackberry czy samsunga"). Ja miałem podobnie, tyle że w przeciwieństwie do tych zwykłych zdjęć, obrazy Harveya zostały w mojej głowie na dłużej, zmuszając mnie do powrotów i zastanawiania się co takiego mnie w ich stronę ciągnie. Po jakimś czasie nazwałem to sam dla siebie "fotograficznym zen". Można by to oczywiście rozkładać na czynniki pierwsze w rodzaju gry kolorów, kształtów, równowagi między formą i znaczeniem i tak dalej. Wchodzenie w taką analizę byłoby jednak ślepą uliczką.
Mimo że każde ze zdjęć mogłoby być odosobnionym estetycznym obrazem, ważniejsza jest intuicja i pewnego rodzaju dryfujące uczucie, które powstaje przy ich oglądaniu. I następnie przeobraża się przy zdjęciu kolejnym. Cykle które Harvey układa w swoiste pamiętniki z podróży tworzą historie, które powstają w głowie oglądającego i biegną w różnych kierunkach. Mało tego - wracając do tej samej książki (większość z nich wygląda jak broszury i de facto nimi jest - jak zeszyt z zapisanymi wrażeniami z wakacji), za każdym razem tworzą się w wyobraźni inne historie. Wszystkie jednakże mają wspólny mianownik - pełną akceptację dla świata bez ostatecznego jego zrozumienia, połączoną z dziecięcą ciekawością natury rzeczy i wrażliwością.
Myślę że w uproszczeniu najlepsze zdjęcia to takie, które nie mają początku i końca (a przynajmniej nie mają końca :) ) i zostawiają przestrzeń dla odbiorcy i jego intelektu na kreację własnego ich zrozumienia i dopowiedzenia. Harvey zdecydowanie należy do artystów, którzy takie obrazy potrafią tworzyć. I mimo że sam posługuję się zupełnie inną techniką i kieruję obiektyw w innych kierunkach, Benge pozostaje dla mnie bogatą inspiracją.
O Harvey'u nosiłem się z zamiarem napisania na blogu już od dawna. Odkładałem to i odkładałem, aż w końcu Harvey napisał na swoim blogu o... mnie. Tak więc teraz nie miałem już wyjścia.
(wszystkie fotografie: Harvey Benge)
1 komentarz:
Naaaajs :)
Prześlij komentarz