niedziela, 4 sierpnia 2013
off festival dzień II
"Pamiętam jak w listopadzie 1998 roku trafiłem przypadkowo do kultowego berlińskiego klubu Maria Am Ostbanhof na koncert nikomu w Polsce wtedy nieznanej kapeli Godspeed You! Black Emperor. Stałem oniemiały słuchając tej ściany dźwięków, tworzonej przez 10-osobowy zespół stojący na scenie w kompletnym mroku. Post-rock grany wtedy przez ledwie kilka zespołów z Bark Psychosis i Disco Inferno na czele, nie był jeszcze wtedy tak popularny jak po roku 2000. Mogwai dopiero co wydali swój debiut. Wpadła mi wtedy do głowy kompletnie absurdalna wizja - wyobraziłem sobie duży festiwal muzyki alternatywnej, odbywający się w moich rodzinnych Mysłowicach, gdzie na dużej scenie, jako główna gwiazda występuje właśnie GY!BE. Można powiedzieć, że tak narodziło się moje marzenie o Off Festiwalu, które zrealizowałem wiele lat później..."
To cytat z fikcyjnego wywiadu z Arturem Rojkiem, który wymyśliłem przed chwilą popijając zimną Pepsi niedaleko głównej Off-owej sceny. Mimo że to wymyśliłem, mam przeczucie że prawdziwa historia wczorajszego występu Godspeedów na Offie nie jest bardzo od tego odległa. Trzeba mieć naprawdę szaloną wizję, żeby kapelę która w ciągu 1,5-godzinnego setu zdąży ledwie zmieścić 4 kawałki, nie ma swojego wokalisty, nie używa żadnych świateł podczas występu, umieścić na największej scenie jako główną gwiazdę festiwalu. I za takie właśnie odjazdy Off Festival zbiera punkty do rankingu najlepszych alternatywnych europejskich festiwali.
Poza GY!BE wydarzeniem soboty był dla mnie koncert Metz.
Pogoda nie miała dla nich litości, gdyż grali w 30-stopniowym upale z pełnym słońcem prosto w twarz. Mimo tego zagrali bezkompromisowy set podając publice na tacy definicję porządnego gitarowego łojenia. Jedna z lepszych płyt 2012 roku, wydana przez cały czas potrafiący zaskoczyć Sub Pop, zyskała dla mnie dodatkowy wymiar.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
Po "Hex" sięgnąłem w komisie, w nieodżałowanym warszawskim Digitalu, ze względu na okładkę. Po przesłuchaniu i zakupie stwierdziłem, że bóg chyba jednak istnieje.
Świetna historia. Lubię takie :) I pamiętam to wrażenie jak pierwszy raz wszedłem do tego sklepu. Stwierdziłem wtedy że bóg nie żyje już tylko na Zachodzie.
Z perspektywy czasu najbardziej dziś śmieszy sala ze stanowiskami do przegrywania płyt. Ale tęsknię za tym nabożnym stosunkiem do słuchania muzyki.
Prześlij komentarz