Etykiety

foto (369) music (101) osobiste (284)

poniedziałek, 28 października 2013

karmelowy connan mockasin

Będąc w weekend w Londynie, jak zwykle odwiedziłem kilka ulubionych sklepów muzycznych. Poza standardowym wyniesieniem z nich około 20 płyt za funta do trzech za sztukę, trafiłem na promo nowego albumu Connana Mockasina. Funtów trzy.
Album wychodzi oficjalnie 4 listopada, a ja szczęśliwie przerabiam go już po raz czwarty od powrotu z wyspy. I tak jak z poprzednią płytą nie mogę się od niej odczepić. Mało tego, za każdym odsłuchem wkręcam się w nią coraz bardziej.


Podobnie jak to było z "ukochanym delfinem" konia z rzędem temu co zaszufladkuje muzykę Connana. Nie jest to chyba możliwe. Connan twierdzi, że od kilkunastu lat nie kupił żadnej płyty, nie przegląda blogów muzycznych itp. To co leci w radio wzbudza w nim jedynie torsje. Nie dziwne więc jest, że jego muzyka jest podobna do niczego albo do... wszystkiego. Jakby się postarać to pewnie można dosłyszeć podobieństwa do Ariela Pinka w "Do I Make You Feel Shy?", albo do Maca Demarco w początku utworu tytułowego. To jednak raczej przypadki niż inspiracja.
Urodzony w Nowej Zelandii 30 lat temu muzyk przeprowadził się w 2006 roku do Londynu. Nagrany debiutancki album został odrzucony przez wszystkie wytwórnie, co zniechęciło Connana do brytyjskiego przemysłu muzycznego i spowodowało że postanowił wrócić na Nową Zelandię. I pewnie nigdy byśmy już o nim nie usłyszeli, gdyby nie jego... mama, która zachęcała synka, zachęcała i zachęcała. Co w końcu doprowadziło do tego, że muzykę Connana usłyszał brytyjski DJ Erol Alkan, co z kolei zaowocowało wydaniem debiutanckiego albumu.
Connan wrócił do Londynu, ale ponownie długo nie zagrzał w nim miejsca, na początku tego roku przeniósł się do Manchesteru.
A nowy album nagrał w... Tokyo. A konkretnie w tokijskim pokoju hotelowym. Tokyo jest przystankiem Connana gdy podróżuje z Anglii na Nową Zelandię. I jednocześnie jego ulubionym miejscem na Ziemi. W jednym z wywiadów powiedział "To jest tak obce i dziwne miasto dla mnie. Ale z drugiej strony gdy z niego wyjechałem poczułem jakbym opuścił dom. Normalnie złapałem doła. I to po spędzeniu tam zaledwie jednej nocy. I dzieje się tak za każdym razem gdy tam jestem."

Jak na nowozelandczyka przystało Connan uwielbia surfować (widać to zresztą po wyglądzie), a w domu trzyma wypchanego niedźwiedzia polarnego. Nową płytę z kolei najlepiej słuchać chyba w... łóżku. Niekoniecznie hotelowym.

Dla tych co nie znają Connana wrzucam teledysk z debiutanckiej płyty solowej (wcześniej nagrał co nieco z zespołem). Oczywiście z Londynem w roli głównej i o tym jak to jest zakochać się w dziewczynie, która jest delfinem...

wtorek, 15 października 2013

sandomierska zajawka

Dużo się dzieje ostatnio. Mam w planie napisać relację z Fotoart Festiwalu w Bielsku, ale na razie nie mam czasu. Kolejna świetna edycja tej imprezy, więc jest co pisać, ale to za chwilę.
Zacząłem niedawno nowy duży projekt. Przedostatnią całą niedzielę fotografowałem w czerni i bieli. 22 klatki 4x5 cali w jeden dzień to chyba mój rekord. Dzisiaj obskoczyłem kilka dachów, z których robiłem kolor. Mając w pamięci fajne neutralne kolory "Innego Miasta" Wojtka Wilczyka, włożyłem do kaset Fuji pro 160 NS. Zresztą nie ma już w tej chwili wielkiego wyboru jeśli chodzi o kolorowe negatywy 4x5.
Jutro z kolei wyjeżdżam z Marcinem Sudzińskim nad wschodnią granicę. Przez kilka dni będziemy dokumentować tamte rejony.
Przy okazji skanowania tych 22 klatek, zeskanowałem w końcu cykl portretów, który zrobiłem ponad 2 lata temu, jeszcze przed "Ojcami". Powstały spontanicznie, trochę z rozpaczliwej próby zrobienia czegokolwiek w Sandomierzu, w którym nie mogłem znaleźć nic ciekawego. A że plener był "odgórnie" zorganizowany, trzeba było coś zrobić. Mimo że każdej osobie zrobiłem tylko jedną klatkę w sumie chyba nie wyszło źle. Temat? Sprzedawcy jednego z sandomierskich bazarów.




piątek, 11 października 2013

cure w monterey

Większość moich znajomych wie, że to dla mnie najważniejszy zespół. I że widziałem ich na żywo prawie 30 razy, a nagranych koncertów mam koło 300. I że nie jestem obiektywny i tak dalej. Ale czy można traktować normalnie taką sytuację? Zespół występuje na scenie od 35 lat. W sumie zagrali już ponad 1300 koncertów. Tymczasem przedwczoraj tych 4 facetów wyskakuje ponownie na scenę. Grają 43 utwory przez ponad 3 godziny. Mało tego - "Stop Dead" - b'side z 1985 roku grają na żywo po raz pierwszy w karierze! Birdmad Girl grają na żywo po raz pierwszy od... 1984 roku. Give Me It po raz pierwszy od 1987.
Kilka miesięcy temu, również w Meksyku zagrali 50 numerów przez 4 godziny 16 minut, 4 razy bisując i bijąc swój koncertowy rekord wszech czasów.
Czy jest inny taki zespół? Który po 35 latach może nadal tak zaskakiwać?


czwartek, 10 października 2013

środa, 9 października 2013

place to bury strangers w cafe kulturalna



Pamiętam dobrze nie tak dawne czasy kiedy na jakikolwiek dobry koncert trzeba było jechać do Berlina. Teraz z kolei zdarzają się takie sytuacje jak dzisiaj - dwa koncerty, na które człowiek chciałby pójść, a odbywają się równolegle.
New Model Army widziałem po raz pierwszy równo 20 lat temu w Jarocinie. Niezwykłe i wzruszające było to wydarzenie. Pamiętam to tak jakby to było wczoraj. Zobaczyłbym ich z chęcią ponownie dzisiaj. Tyle że stety niestety tego samego dnia przyjechało do stolicy A Place To Bury Strangers. Ich koncert 3 lata temu był genialny, a moje dzisiejsze zamiłowania muzyczne bardziej tkwią w ich klimatach niż NMA. Tak więc trzeba było wybrać Nowy Jork...

Nie wiem jak było w Proximie (podobno świetny koncert), ale jestem pewien że wyboru dokonałem właściwego. Takiego odjazdu nie doznałem od lat. Mało tego - nie przypuszczałem, że koncert rockowy może wywołać we mnie tak silne doznania. Na to co się działo dzisiaj w Kulturalnej, nie znajdę właściwych słów. Powiem tylko tyle - byłem w życiu na 200, 300, może 400 koncertach. Ale na takim nie byłem nigdy. 3 gości wsadziło publikę w rakietę i wysadziło w kosmos. Przez cały bis powtarzałem w głowie tylko dwa słowa - "ja pierdolę". Samokontrolę którą wydawałoby się mam opanowaną do perfekcji, orientację przestrzenną, poczucie czasu i rzeczywistości, straciłem na wiele dobrych minut. Milion razy bardziej to oni zasłużyli na bycie główną gitarową gwiazdą Off Festiwalu, niż My Bloody Valentine.
Ci których nie było stracili BARDZO dużo. Wszyscy Ci którzy nie przejmują się pękającymi bębenkami i krwią cieknącą z uszu, mają jeszcze szansę zobaczyć ich za granicą mniej więcej do połowy listopada, kiedy to w Londynie kończy się europejska trasa.









wtorek, 8 października 2013

fotoartfestival zbliża się


Już za kilka dni rozpoczyna się najważniejszy fotograficzny festiwal w Polsce. Nie tak popularny jak Łódź czy Kraków, o dużo słabszym PR-ze, ale poziomem artystycznym bijący na głowę inne polskie imprezy tego typu. Na FotoArt wybrałem się po raz pierwszy 4 lata temu (relacje 2009 tu, tu i tu oraz 2011 tu) i... szczęka mi opadła. Na innych festiwalach "trafia się" jedna-dwie bardzo dobre wystawy, reszta jest zazwyczaj średnia albo słaba. Już nie raz pisałem, że lubię co rok jeździć do Łodzi, ale głównie z powodów towarzyskich. Krakowska impreza z jakiegoś powodu jest mniej klimatyczna, rzadziej tam bywam i tylko po to by zobaczyć jakąś konkretną wystawę.
Natomiast będąc w Bielsku-Białej 4 i 2 lata temu (dla tych co nie wiedzą - FotoArt to biennale), jakiekolwiek wystawy by się oglądało - czy to jest "moja" fotografia, czy zupełnie inna - praktycznie w każdej widać wysoki poziom artystyczny twórcy i oglądanie każdej z nich jest dużą przyjemnością albo przeżyciem.

Dodatkową i unikalną zaletą festiwalu jest Maraton Autorski, czyli spotkania ze wszystkimi autorami wystaw, odbywające się przez cały pierwszy festiwalowy weekend. Trzeba też dodać że organizatorzy (Inez i Andrzej Baturo) dbają o to, by wszystkie wystawy były premierami w Polsce. Siłą rzeczy dla wielu artystów są to pierwsze odwiedziny w naszym kraju.

Kolejnym dużym plusem tego roku jest to, że praktycznie wszystkie wystawy będą wyeksponowane w 4-5 miejscach, bardzo blisko siebie położonych. Nic tylko jechać!

Gorąco zapraszam do Bielska, najlepiej w najbliższy weekend. Wybór tegoroczny ponownie jest wyborny! Cały program można obejrzeć (i zaplanować!) na stronie festiwalu.

Poniżej przykładowe fotografie następujących artystów: Ragnar Axelsson, Daria Endresen, Xiao Zhang, Jacob Sobol (prezentowany kiedyś w nieodżałowanej Yours Gallery w Warszawie, ale oczywiście z innym projektem), Joyce Tenneson oraz William Ropp.