Dzisiaj rocznica urodzin Patti Smith, Jacka Wszoły, LeBrona Jamesa i Eugeniusza Kwiatkowskiego. W związku z tym kilka zdjęć z dzisiaj.
poniedziałek, 30 grudnia 2013
niedziela, 29 grudnia 2013
piątek, 27 grudnia 2013
czwartek, 26 grudnia 2013
środa, 25 grudnia 2013
niedziela, 22 grudnia 2013
sobota, 21 grudnia 2013
piątek, 20 grudnia 2013
sobota, 7 grudnia 2013
sobota, 30 listopada 2013
znowu o tej koszuli
Jestem na 99% pewien że już pisałem o tej piosence, być może nawet wrzuciłem to video. Nieważne zresztą, licznik wskazuje 446 postów na blogu, więc nie będę ich przeglądał i szukał. Nawet jeśli to drugi raz to warto, bo dobra piosenka, a teledysk genialny. Można by go dedykować ok. 1/3 polskiego społeczeństwa, deklaratywnie katolickiego, która ma problem z fundamentalnym zrozumieniem pojęcia "tolerancja", w tym części żyjącej w celibacie (również deklaratywnie). Ale żeby nie wchodzić w politykę, którą generalnie mam gdzieś, dzisiaj dedykuję ten numer mojemu dobremu koledze i aktorowi Pawłowi H., który ostatnio walczy z tzw. brutalną rzeczywistością. W imię wytrwałości i sztuki!
wtorek, 26 listopada 2013
white manna
Nowy zespół ze słonecznej Kalifornii. Pierwsza płyta wydana w zeszłym roku, ale dopiero ją przesłuchałem. Genialna. Dla fanów space rocka w rodzaju starego Hawkwind lub nowszych Wooden Shjips czy Moon Duo. Aczkolwiek zaryzykuję stwierdzenie że ci chłopcy są... lepsi.
Volume mocno do góry przed posłuchaniem.
Volume mocno do góry przed posłuchaniem.
Na ich bandcampie do przesłuchania już nowa, druga płytka. Też świetna.
czwartek, 21 listopada 2013
Kaspar na DVD
Pisałem niedawno o świetnym nowym filmie Davida Manuli z udziałem Vincenta Gallo - Legenda Kaspara Hausera. Ciężko trafić na ten film w kinie, na dvd nie był też do tej pory dostępny. Aż do... przedwczoraj. Co ciekawe nie został wydany ani we Włoszech, ani w Stanach (to akurat raczej nie dziwi), ani w UK. Wydali go nasi sąsiedzi zza zachodniej granicy, zarówno w wersji dvd, jak i blu-ray. Cena na niemieckim amazonie przywoita - dvd 17 euro z kawałkiem, no a także szybka dostawa. Zamówiłem w weekend a już dzisiaj mam film na stole!
Napisów polskich niestety brak, ale jak na niemieckie wydanie i tak jest luksus - nie ma niemieckiego dubbingu. Dla tych co znają angielski (i trochę włoski) nie będzie to stanowić problemu. Ale dla tych co nie znają - też da się oglądać. Dialogów wielu w filmie nie ma, czarno-białe obrazy za to wspaniałe, z towarzyszącą im, kluczową w filmie muzyką elektroniczną.
W dodatkach do dvd zwiastuny i... fragmenty filmu.
środa, 20 listopada 2013
nowa płyta downy!
Japonia jest bardzo ciekawym rynkiem muzycznym. Równie ciekawym co ekstremalnym. Kapele z tego kraju raczej rzadko docierają do Polski. Ostatni raz widziałem Japończyków ze trzy lata temu w Poznaniu - był to postrockowy zespół Mono. Pierwszy koncert z kolei który pamiętam to punkowcy o wdzięcznej nazwie Stalin, którzy zagrali na festiwalu w Jarocinie w 1990 roku. Znani też z tego że zaprosili polskiego Dezertera na trasę po Japonii, co w tamtych czasach (w dzisiejszych zresztą byłoby pewnie podobnie) było szokiem zarówno dla fanów, jak i dla zespołu.
Dość popularny jest też w Polsce Boris, natomiast nie słyszałem żeby ktokolwiek słuchał downy. W 2001 roku wydali pierwszą płytę zatytułową "bez tytułu", w 2002 płytę drugą pod tytułem "bez tytułu", w 2003 trzecią... tak, również "bez tytułu", w 2004 czwartą - oczywiście "bez tytułu" i w 2005 piątą - o tytule dla odmiany "bez tytułu live". I na tym poprzestali. Aż do... dzisiaj, kiedy to wypuszczają płytę numer 6.
Typ muzyki? Można puścić semantyczne wodze wyobraźni - post rock, ambient, dark ambient, shoegaze, post punk. Podobieństwa? Radiohead, Mew, Joy Division... Umówmy się więc może, że to muzyka... eksperymentalna. Dość eksperymentalny jest też skład zespołu. Poza 4 "normalnymi" członkami zespołu (wokal, gitara, bas, bębny) jest też piąty - "producent obrazu".
Fragmenty wszystkich numerów można odsłuchać na japońskim itunes.
Dość popularny jest też w Polsce Boris, natomiast nie słyszałem żeby ktokolwiek słuchał downy. W 2001 roku wydali pierwszą płytę zatytułową "bez tytułu", w 2002 płytę drugą pod tytułem "bez tytułu", w 2003 trzecią... tak, również "bez tytułu", w 2004 czwartą - oczywiście "bez tytułu" i w 2005 piątą - o tytule dla odmiany "bez tytułu live". I na tym poprzestali. Aż do... dzisiaj, kiedy to wypuszczają płytę numer 6.
Typ muzyki? Można puścić semantyczne wodze wyobraźni - post rock, ambient, dark ambient, shoegaze, post punk. Podobieństwa? Radiohead, Mew, Joy Division... Umówmy się więc może, że to muzyka... eksperymentalna. Dość eksperymentalny jest też skład zespołu. Poza 4 "normalnymi" członkami zespołu (wokal, gitara, bas, bębny) jest też piąty - "producent obrazu".
Fragmenty wszystkich numerów można odsłuchać na japońskim itunes.
środa, 13 listopada 2013
posłaniec ex-smiths'a
Genialne zespoły mają (albo miały) genialnych muzyków w składach. Ale co ważniejsze mają w sobie "zespołowość", która robi różnicę i daje efekt synergii poszczególnych (choćby nie wiadomo jak bardzo genialnych) muzyków. To chyba główna przyczyna dlaczego ogromna większość takich muzyków wybierających w którymś momencie karierę solową, już takich sukcesów jak ich poprzednie zespoły nie osiąga. Lista jest długa. Można pewnie zacząć od samego Sir McCartneya czy Keitha Richardsa, przeskakując szybko kilkadziesiąt lat w przód do świata alternatywnego i zahaczyć o Rysia Ashcrofta, Iana Browna czy Liama Gallaghera.
Dopiero (!) w tym roku swój debiut solowy wydał Johnny Marr, genialny gitarzysta The Smiths. The Smiths nigdy nie lubiłem. Drażnił mnie wokal Moza. Ci co lubią ten zespół by mnie za to pobili, ale fakt jest taki, że gdyby na wokalu mieli na przykład jakąś kobietę, to pewnie zapisałbym się bardzo szybko do ich fanclubu.
Jeszcze przed wydaniem albumu, równo rok temu Johnny wpuścił do jutiuba tytułowy numer ze swojej debiutanckiej płyty. Nie jest wprawdzie kobietą, ale brzmi dużo dużo lepiej od Moza. A gitara ta sama. Cała płyta nie jest wyjątkiem od reguły, o której napisałem powyżej, ale ten kawałek nie jest taki zły...
Dopiero (!) w tym roku swój debiut solowy wydał Johnny Marr, genialny gitarzysta The Smiths. The Smiths nigdy nie lubiłem. Drażnił mnie wokal Moza. Ci co lubią ten zespół by mnie za to pobili, ale fakt jest taki, że gdyby na wokalu mieli na przykład jakąś kobietę, to pewnie zapisałbym się bardzo szybko do ich fanclubu.
Jeszcze przed wydaniem albumu, równo rok temu Johnny wpuścił do jutiuba tytułowy numer ze swojej debiutanckiej płyty. Nie jest wprawdzie kobietą, ale brzmi dużo dużo lepiej od Moza. A gitara ta sama. Cała płyta nie jest wyjątkiem od reguły, o której napisałem powyżej, ale ten kawałek nie jest taki zły...
wtorek, 12 listopada 2013
boardwalk - dream pop z LA
Nie samym punkiem żyje człowiek. Czasem nachodzi mnie potrzeba drastycznego skrętu w rejony mydła i letniej wody. Nic na to nie poradzę. Kiedyś (a w zasadzie do dzisiaj) było sobie Mazzy Star, ostatnio Beach House, a teraz doleciała do mnie debiutancka płytka Boardwalk. Może to na wyrost porównania, nie wiem jeszcze, całej płyty nie zdążyłem posłuchać. Ale sam fakt trzymania w ręku fizycznego przedmiotu, plus zmęczenie dzisiejszym (już wczorajszym) dniem spowodowały, że zamieszczam to co wypuścili do tej pory do jutiuba. Nic oryginalnego ale dobre na nocną porę.
poniedziałek, 11 listopada 2013
nigdy więcej tęczy
Tęcza na placu Zbawiciela w stolicy jeszcze wczoraj wyglądała tak...
Około godzinę temu, przy okazji Święta Niepodległości przeszła koło niej manifestacja niedorozwiniętych umysłowo chuliganów (nazywających siebie nie wiadomo dlaczego "narodowcami") i spaliła ten symbol tolerancji i pokoju. Ten akt wandalizmu bardziej się niestety kojarzy z rocznicą tragicznej nocy kryształowej, niż odzyskania przez nasz kraj niepodległości.
Faszyści nie powinni mieć możliwości demonstrowania swojego debilizmu. To jest po prostu niebezpieczne i groźne dla społeczeństwa, dla nas wszystkich.
sobota, 9 listopada 2013
poniedziałek, 4 listopada 2013
czy blogowanie ma sens?
Co najmniej kilka razy zadawałem sobie to pytanie, jak pewnie nie jeden autor bloga. Nie jeden odpowiedział sobie na to pytanie negatywnie, niestety! Przykład? Jeden z moich ulubionych blogów - "Zawsze Kwadrat", którego autor postanowił zamknąć około 2 lata temu, o ile mnie pamięć nie myli.
Pytania o sens dotyczą pewnie każdej możliwej dziedziny życia, nie tylko blogów. Nie zamierzam się jednak rozwijać teraz na tematy egzystencjalne. Czytuję w miarę regularnie wybrane blogi (lista po prawej) i w nich z reguły odnajduję ten sens.
Przed chwilą przeczytałem wpis na jednym z moich ulubionych - gdańskiego autora i fotografa Piotra B.
Panie, panowie - kto ma wątpliwości czy blogowanie ma sens - ma unikalną szansę doświadczyć, że jak najbardziej ma!
O tyle o ile sam wpis jest jak zwykle po prostu interesujący, to dyskusja która wywiązała się w komentarzach poniżej kompletnie zwaliła mnie z nóg (a raczej całego mnie z kanapy). Muszę przyznać że dawno się tak nie uśmiałem - błyskotliwe argumenty, cięte riposty - jest ich tu bez liku. Jak dla mnie "jazda" zaczyna się od wątku portugalskiego fotografa.
Dyskusja o wyższości świąt bożego narodzenia nad wielkanocą w polskiej fotografii nigdy się pewnie nie zakończy. Zazwyczaj krąży ona w kółko i jest dość jałowa, natomiast wyjątkowo w tym wypadku czyta się ją po prostu z wielką przyjemnością i śmiechem (i to w sensie pozytywnym!). Piotr moderacyjnie zamknął tę dyskusję, być może w najlepszym momencie, gdyż temperatura zbliżała się już do 40 stopni. Mimo to mam nadzieję, że nie tylko jak się tak dobrze bawiłem czytając ją od początku do końca. Polecam! Link poniżej.
http://www.iczek.pl/2013/10/18/meczy-mnie-typologia/
Pytania o sens dotyczą pewnie każdej możliwej dziedziny życia, nie tylko blogów. Nie zamierzam się jednak rozwijać teraz na tematy egzystencjalne. Czytuję w miarę regularnie wybrane blogi (lista po prawej) i w nich z reguły odnajduję ten sens.
Przed chwilą przeczytałem wpis na jednym z moich ulubionych - gdańskiego autora i fotografa Piotra B.
Panie, panowie - kto ma wątpliwości czy blogowanie ma sens - ma unikalną szansę doświadczyć, że jak najbardziej ma!
O tyle o ile sam wpis jest jak zwykle po prostu interesujący, to dyskusja która wywiązała się w komentarzach poniżej kompletnie zwaliła mnie z nóg (a raczej całego mnie z kanapy). Muszę przyznać że dawno się tak nie uśmiałem - błyskotliwe argumenty, cięte riposty - jest ich tu bez liku. Jak dla mnie "jazda" zaczyna się od wątku portugalskiego fotografa.
Dyskusja o wyższości świąt bożego narodzenia nad wielkanocą w polskiej fotografii nigdy się pewnie nie zakończy. Zazwyczaj krąży ona w kółko i jest dość jałowa, natomiast wyjątkowo w tym wypadku czyta się ją po prostu z wielką przyjemnością i śmiechem (i to w sensie pozytywnym!). Piotr moderacyjnie zamknął tę dyskusję, być może w najlepszym momencie, gdyż temperatura zbliżała się już do 40 stopni. Mimo to mam nadzieję, że nie tylko jak się tak dobrze bawiłem czytając ją od początku do końca. Polecam! Link poniżej.
http://www.iczek.pl/2013/10/18/meczy-mnie-typologia/
sobota, 2 listopada 2013
contra doc numer 3
Ukazał się właśnie trzeci numer magazynu Contra Doc. Wydawany przez tę samą redakcję, która wydaje Doc! Photo Magazine, Contra Doc jest poświęcony fotografii stricte artystycznej. W najnowszym numerze jak zwykle znaleźć można prace kilku znakomitych fotografów polskich i zagranicznych. Swoją prezentację ma między innymi Bogdan Konopka, poprzedzoną krótkim tekstem mojego autorstwa. Polecam gorąco - Bogdan pokazuje mało znane w Polsce martwe natury, wykonane kamerą 8x10 cali.
Poza Konopką zwracam szczególną uwagę na świetne portrety Andrzeja Georgiewa. I wcale nie dlatego że to również wielki format.
Contra Doc numer 3 do obejrzenia tutaj, a ściągnięcia tutaj.
foto: Bogdan Konopka
Poza Konopką zwracam szczególną uwagę na świetne portrety Andrzeja Georgiewa. I wcale nie dlatego że to również wielki format.
Contra Doc numer 3 do obejrzenia tutaj, a ściągnięcia tutaj.
foto: Bogdan Konopka
piątek, 1 listopada 2013
poniedziałek, 28 października 2013
karmelowy connan mockasin
Będąc w weekend w Londynie, jak zwykle odwiedziłem kilka ulubionych sklepów muzycznych. Poza standardowym wyniesieniem z nich około 20 płyt za funta do trzech za sztukę, trafiłem na promo nowego albumu Connana Mockasina. Funtów trzy.
Album wychodzi oficjalnie 4 listopada, a ja szczęśliwie przerabiam go już po raz czwarty od powrotu z wyspy. I tak jak z poprzednią płytą nie mogę się od niej odczepić. Mało tego, za każdym odsłuchem wkręcam się w nią coraz bardziej.
Podobnie jak to było z "ukochanym delfinem" konia z rzędem temu co zaszufladkuje muzykę Connana. Nie jest to chyba możliwe. Connan twierdzi, że od kilkunastu lat nie kupił żadnej płyty, nie przegląda blogów muzycznych itp. To co leci w radio wzbudza w nim jedynie torsje. Nie dziwne więc jest, że jego muzyka jest podobna do niczego albo do... wszystkiego. Jakby się postarać to pewnie można dosłyszeć podobieństwa do Ariela Pinka w "Do I Make You Feel Shy?", albo do Maca Demarco w początku utworu tytułowego. To jednak raczej przypadki niż inspiracja.
Urodzony w Nowej Zelandii 30 lat temu muzyk przeprowadził się w 2006 roku do Londynu. Nagrany debiutancki album został odrzucony przez wszystkie wytwórnie, co zniechęciło Connana do brytyjskiego przemysłu muzycznego i spowodowało że postanowił wrócić na Nową Zelandię. I pewnie nigdy byśmy już o nim nie usłyszeli, gdyby nie jego... mama, która zachęcała synka, zachęcała i zachęcała. Co w końcu doprowadziło do tego, że muzykę Connana usłyszał brytyjski DJ Erol Alkan, co z kolei zaowocowało wydaniem debiutanckiego albumu.
Connan wrócił do Londynu, ale ponownie długo nie zagrzał w nim miejsca, na początku tego roku przeniósł się do Manchesteru.
A nowy album nagrał w... Tokyo. A konkretnie w tokijskim pokoju hotelowym. Tokyo jest przystankiem Connana gdy podróżuje z Anglii na Nową Zelandię. I jednocześnie jego ulubionym miejscem na Ziemi. W jednym z wywiadów powiedział "To jest tak obce i dziwne miasto dla mnie. Ale z drugiej strony gdy z niego wyjechałem poczułem jakbym opuścił dom. Normalnie złapałem doła. I to po spędzeniu tam zaledwie jednej nocy. I dzieje się tak za każdym razem gdy tam jestem."
Jak na nowozelandczyka przystało Connan uwielbia surfować (widać to zresztą po wyglądzie), a w domu trzyma wypchanego niedźwiedzia polarnego. Nową płytę z kolei najlepiej słuchać chyba w... łóżku. Niekoniecznie hotelowym.
Dla tych co nie znają Connana wrzucam teledysk z debiutanckiej płyty solowej (wcześniej nagrał co nieco z zespołem). Oczywiście z Londynem w roli głównej i o tym jak to jest zakochać się w dziewczynie, która jest delfinem...
Album wychodzi oficjalnie 4 listopada, a ja szczęśliwie przerabiam go już po raz czwarty od powrotu z wyspy. I tak jak z poprzednią płytą nie mogę się od niej odczepić. Mało tego, za każdym odsłuchem wkręcam się w nią coraz bardziej.
Podobnie jak to było z "ukochanym delfinem" konia z rzędem temu co zaszufladkuje muzykę Connana. Nie jest to chyba możliwe. Connan twierdzi, że od kilkunastu lat nie kupił żadnej płyty, nie przegląda blogów muzycznych itp. To co leci w radio wzbudza w nim jedynie torsje. Nie dziwne więc jest, że jego muzyka jest podobna do niczego albo do... wszystkiego. Jakby się postarać to pewnie można dosłyszeć podobieństwa do Ariela Pinka w "Do I Make You Feel Shy?", albo do Maca Demarco w początku utworu tytułowego. To jednak raczej przypadki niż inspiracja.
Urodzony w Nowej Zelandii 30 lat temu muzyk przeprowadził się w 2006 roku do Londynu. Nagrany debiutancki album został odrzucony przez wszystkie wytwórnie, co zniechęciło Connana do brytyjskiego przemysłu muzycznego i spowodowało że postanowił wrócić na Nową Zelandię. I pewnie nigdy byśmy już o nim nie usłyszeli, gdyby nie jego... mama, która zachęcała synka, zachęcała i zachęcała. Co w końcu doprowadziło do tego, że muzykę Connana usłyszał brytyjski DJ Erol Alkan, co z kolei zaowocowało wydaniem debiutanckiego albumu.
Connan wrócił do Londynu, ale ponownie długo nie zagrzał w nim miejsca, na początku tego roku przeniósł się do Manchesteru.
A nowy album nagrał w... Tokyo. A konkretnie w tokijskim pokoju hotelowym. Tokyo jest przystankiem Connana gdy podróżuje z Anglii na Nową Zelandię. I jednocześnie jego ulubionym miejscem na Ziemi. W jednym z wywiadów powiedział "To jest tak obce i dziwne miasto dla mnie. Ale z drugiej strony gdy z niego wyjechałem poczułem jakbym opuścił dom. Normalnie złapałem doła. I to po spędzeniu tam zaledwie jednej nocy. I dzieje się tak za każdym razem gdy tam jestem."
Jak na nowozelandczyka przystało Connan uwielbia surfować (widać to zresztą po wyglądzie), a w domu trzyma wypchanego niedźwiedzia polarnego. Nową płytę z kolei najlepiej słuchać chyba w... łóżku. Niekoniecznie hotelowym.
Dla tych co nie znają Connana wrzucam teledysk z debiutanckiej płyty solowej (wcześniej nagrał co nieco z zespołem). Oczywiście z Londynem w roli głównej i o tym jak to jest zakochać się w dziewczynie, która jest delfinem...
niedziela, 27 października 2013
sobota, 26 października 2013
środa, 23 października 2013
niedziela, 20 października 2013
sobota, 19 października 2013
piątek, 18 października 2013
czwartek, 17 października 2013
wtorek, 15 października 2013
sandomierska zajawka
Dużo się dzieje ostatnio. Mam w planie napisać relację z Fotoart Festiwalu w Bielsku, ale na razie nie mam czasu. Kolejna świetna edycja tej imprezy, więc jest co pisać, ale to za chwilę.
Zacząłem niedawno nowy duży projekt. Przedostatnią całą niedzielę fotografowałem w czerni i bieli. 22 klatki 4x5 cali w jeden dzień to chyba mój rekord. Dzisiaj obskoczyłem kilka dachów, z których robiłem kolor. Mając w pamięci fajne neutralne kolory "Innego Miasta" Wojtka Wilczyka, włożyłem do kaset Fuji pro 160 NS. Zresztą nie ma już w tej chwili wielkiego wyboru jeśli chodzi o kolorowe negatywy 4x5.
Jutro z kolei wyjeżdżam z Marcinem Sudzińskim nad wschodnią granicę. Przez kilka dni będziemy dokumentować tamte rejony.
Przy okazji skanowania tych 22 klatek, zeskanowałem w końcu cykl portretów, który zrobiłem ponad 2 lata temu, jeszcze przed "Ojcami". Powstały spontanicznie, trochę z rozpaczliwej próby zrobienia czegokolwiek w Sandomierzu, w którym nie mogłem znaleźć nic ciekawego. A że plener był "odgórnie" zorganizowany, trzeba było coś zrobić. Mimo że każdej osobie zrobiłem tylko jedną klatkę w sumie chyba nie wyszło źle. Temat? Sprzedawcy jednego z sandomierskich bazarów.
Zacząłem niedawno nowy duży projekt. Przedostatnią całą niedzielę fotografowałem w czerni i bieli. 22 klatki 4x5 cali w jeden dzień to chyba mój rekord. Dzisiaj obskoczyłem kilka dachów, z których robiłem kolor. Mając w pamięci fajne neutralne kolory "Innego Miasta" Wojtka Wilczyka, włożyłem do kaset Fuji pro 160 NS. Zresztą nie ma już w tej chwili wielkiego wyboru jeśli chodzi o kolorowe negatywy 4x5.
Jutro z kolei wyjeżdżam z Marcinem Sudzińskim nad wschodnią granicę. Przez kilka dni będziemy dokumentować tamte rejony.
Przy okazji skanowania tych 22 klatek, zeskanowałem w końcu cykl portretów, który zrobiłem ponad 2 lata temu, jeszcze przed "Ojcami". Powstały spontanicznie, trochę z rozpaczliwej próby zrobienia czegokolwiek w Sandomierzu, w którym nie mogłem znaleźć nic ciekawego. A że plener był "odgórnie" zorganizowany, trzeba było coś zrobić. Mimo że każdej osobie zrobiłem tylko jedną klatkę w sumie chyba nie wyszło źle. Temat? Sprzedawcy jednego z sandomierskich bazarów.
piątek, 11 października 2013
cure w monterey
Większość moich znajomych wie, że to dla mnie najważniejszy zespół. I że widziałem ich na żywo prawie 30 razy, a nagranych koncertów mam koło 300. I że nie jestem obiektywny i tak dalej. Ale czy można traktować normalnie taką sytuację? Zespół występuje na scenie od 35 lat. W sumie zagrali już ponad 1300 koncertów. Tymczasem przedwczoraj tych 4 facetów wyskakuje ponownie na scenę. Grają 43 utwory przez ponad 3 godziny. Mało tego - "Stop Dead" - b'side z 1985 roku grają na żywo po raz pierwszy w karierze! Birdmad Girl grają na żywo po raz pierwszy od... 1984 roku. Give Me It po raz pierwszy od 1987.
Kilka miesięcy temu, również w Meksyku zagrali 50 numerów przez 4 godziny 16 minut, 4 razy bisując i bijąc swój koncertowy rekord wszech czasów.
Czy jest inny taki zespół? Który po 35 latach może nadal tak zaskakiwać?
Kilka miesięcy temu, również w Meksyku zagrali 50 numerów przez 4 godziny 16 minut, 4 razy bisując i bijąc swój koncertowy rekord wszech czasów.
Czy jest inny taki zespół? Który po 35 latach może nadal tak zaskakiwać?
czwartek, 10 października 2013
legenda kaspara hausera
Genialny film. Genialny jak zawsze Vincent Gallo. I jedna z genialnych scen...
środa, 9 października 2013
place to bury strangers w cafe kulturalna
Pamiętam dobrze nie tak dawne czasy kiedy na jakikolwiek dobry koncert trzeba było jechać do Berlina. Teraz z kolei zdarzają się takie sytuacje jak dzisiaj - dwa koncerty, na które człowiek chciałby pójść, a odbywają się równolegle.
New Model Army widziałem po raz pierwszy równo 20 lat temu w Jarocinie. Niezwykłe i wzruszające było to wydarzenie. Pamiętam to tak jakby to było wczoraj. Zobaczyłbym ich z chęcią ponownie dzisiaj. Tyle że stety niestety tego samego dnia przyjechało do stolicy A Place To Bury Strangers. Ich koncert 3 lata temu był genialny, a moje dzisiejsze zamiłowania muzyczne bardziej tkwią w ich klimatach niż NMA. Tak więc trzeba było wybrać Nowy Jork...
Nie wiem jak było w Proximie (podobno świetny koncert), ale jestem pewien że wyboru dokonałem właściwego. Takiego odjazdu nie doznałem od lat. Mało tego - nie przypuszczałem, że koncert rockowy może wywołać we mnie tak silne doznania. Na to co się działo dzisiaj w Kulturalnej, nie znajdę właściwych słów. Powiem tylko tyle - byłem w życiu na 200, 300, może 400 koncertach. Ale na takim nie byłem nigdy. 3 gości wsadziło publikę w rakietę i wysadziło w kosmos. Przez cały bis powtarzałem w głowie tylko dwa słowa - "ja pierdolę". Samokontrolę którą wydawałoby się mam opanowaną do perfekcji, orientację przestrzenną, poczucie czasu i rzeczywistości, straciłem na wiele dobrych minut. Milion razy bardziej to oni zasłużyli na bycie główną gitarową gwiazdą Off Festiwalu, niż My Bloody Valentine.
Ci których nie było stracili BARDZO dużo. Wszyscy Ci którzy nie przejmują się pękającymi bębenkami i krwią cieknącą z uszu, mają jeszcze szansę zobaczyć ich za granicą mniej więcej do połowy listopada, kiedy to w Londynie kończy się europejska trasa.
wtorek, 8 października 2013
fotoartfestival zbliża się
Już za kilka dni rozpoczyna się najważniejszy fotograficzny festiwal w Polsce. Nie tak popularny jak Łódź czy Kraków, o dużo słabszym PR-ze, ale poziomem artystycznym bijący na głowę inne polskie imprezy tego typu. Na FotoArt wybrałem się po raz pierwszy 4 lata temu (relacje 2009 tu, tu i tu oraz 2011 tu) i... szczęka mi opadła. Na innych festiwalach "trafia się" jedna-dwie bardzo dobre wystawy, reszta jest zazwyczaj średnia albo słaba. Już nie raz pisałem, że lubię co rok jeździć do Łodzi, ale głównie z powodów towarzyskich. Krakowska impreza z jakiegoś powodu jest mniej klimatyczna, rzadziej tam bywam i tylko po to by zobaczyć jakąś konkretną wystawę.
Natomiast będąc w Bielsku-Białej 4 i 2 lata temu (dla tych co nie wiedzą - FotoArt to biennale), jakiekolwiek wystawy by się oglądało - czy to jest "moja" fotografia, czy zupełnie inna - praktycznie w każdej widać wysoki poziom artystyczny twórcy i oglądanie każdej z nich jest dużą przyjemnością albo przeżyciem.
Dodatkową i unikalną zaletą festiwalu jest Maraton Autorski, czyli spotkania ze wszystkimi autorami wystaw, odbywające się przez cały pierwszy festiwalowy weekend. Trzeba też dodać że organizatorzy (Inez i Andrzej Baturo) dbają o to, by wszystkie wystawy były premierami w Polsce. Siłą rzeczy dla wielu artystów są to pierwsze odwiedziny w naszym kraju.
Kolejnym dużym plusem tego roku jest to, że praktycznie wszystkie wystawy będą wyeksponowane w 4-5 miejscach, bardzo blisko siebie położonych. Nic tylko jechać!
Gorąco zapraszam do Bielska, najlepiej w najbliższy weekend. Wybór tegoroczny ponownie jest wyborny! Cały program można obejrzeć (i zaplanować!) na stronie festiwalu.
Poniżej przykładowe fotografie następujących artystów: Ragnar Axelsson, Daria Endresen, Xiao Zhang, Jacob Sobol (prezentowany kiedyś w nieodżałowanej Yours Gallery w Warszawie, ale oczywiście z innym projektem), Joyce Tenneson oraz William Ropp.
Subskrybuj:
Posty (Atom)