Etykiety

foto (369) music (101) osobiste (284)

sobota, 18 lutego 2012

dialogi łazienkowe

Mj: Tato, czy w tej butelce jest ocet?
T: Tak.
Mj: A w tej dużej co jest?
T: Woda zdemineralizowana. Nie ma w niej soli mineralnych.
Mj: A co jest w tych trzech czarnych pojemnikach?
T: Zobacz, tutaj jest literka 'W'. To znaczy że tutaj jest wywoływacz.
Mj: A w tej drugiej?
T: 'P' oznacza przerywacz.
Mj: A w tej trzeciej jest urywacz?

wyborcza

Artykuł z moimi zdjęciami w dzisiejszym wydaniu Gazety Wyborczej.

środa, 15 lutego 2012

niusy z obozu The Cure

Około miesiąc temu Robert Smith ogłosił letnią trasę festiwalową The Cure. Francja, Hiszpania, Niemcy, Włochy, Holandia, Belgia, Dania, Portugalia, Szwecja, Austria, Rosja (po raz pierwszy w historii zespołu!) - to kraje, do których na pewno zawitają w tym roku. 3 czy 4 festiwale jeszcze zostaną ogłoszone (na pewno coś na wyspach brytyjskich, być może Sziget na Węgrzech). Mimo że mamy Openera, w Polsce się nie pojawią. Nie wiem kto dał ciała, ale ktoś dał. No cóż, trzeba będzie się wybrać za granicę. Czekam jeszcze na potwierdzenie ostatnich dat i ruszam po bilety. W Glastonbury, Hurricane, Werchter czy Roskilde już ich widziałem. W Glasto w tym roku nie zagrają, bo festiwal się nie odbędzie, a żaden z pozostałych jakoś mnie klimatem nie zachwycił. Sentyment wstępnie podpowiada rejony hiszpańskie i skandynawskie. Zobaczymy...

Z okazji trasy Marcin M. reaktywował w nowym układzie najlepszą polską stronę fanowską thecure.pl (link po prawej). Na start wrzuca wspominki koncertowe - recenzje fanów, których przez lata sporo się nazbierało. Codziennie pokazuje się jedna, w tym moje, których kilkanaście naprodukowałem w swoim czasie. Gdy je teraz czytam, obrazy i dźwięki przelatują w myślach jakby to było wczoraj. Coś też ściska w środku. Dobrze że zostały gdzieś te słowa.

Jednym z utworów, których The Cure nigdy nie zagrali na żywo jest 'Burn', napisany przez Roberta w 1994 roku do kultowego filmu "The Crow". Według mnie to jeden z najlepszych numerów stworzonych przez mój ulubiony zespół. A moment w filmie, w którym pojawiają się dźwięki gitary Smitha niezmiennie wywołuje ciary na całym moim ciele.

wtorek, 14 lutego 2012

współczesna architektura norweska

Jestem raczej laikiem w temacie architektury, ale z przyjacielskich względów postanowiłem zamieścić reklamówkę tej rozpoczynającej się dzisiaj wystawy. Z walentynkowymi pozdrowieniami oczywiście.


"Współczesna architektura norweska zachwyca i wzbudza emocje. W jej przypadku priorytetami są: racjonalność form, techniczna doskonałość, wyrafinowana prostota i wygoda użytkowników, a przede wszystkim znakomite współbrzmienie z zapierającym dech, surowym pięknem północnego krajobrazu. Te cechy pozwoliły przekonać światowa opinie, że to budownictwo stanowi odrębną i wyjątkową jakość. Szczególne mistrzostwo architekci norwescy osiągają w twórczym, na wskroś nowoczesnym nawiązywaniu do rodzimej tradycji, integrowaniu architektury z naturą i budowaniu jedności środowiska.

Na wystawie prezentowane są najlepsze i najsłynniejsze realizacje architektoniczne z lat 2005–2010, między innymi projekty architektonicznej oprawy Narodowych Szlaków Turystycznych (jak np. przystanek Akkarvikodden (szlak Lofoty) – proj. biuro manthey kula czy też punkt widokowy Sohlbergplassen Carla Viggo Hølmebakka), Juvet Landscape Hotel (proj. Jensen&Skodvin), klasztor cysterski w Tautrze (proj.Jensen&Skodvin), Dom Nauczyciela w Oslo (proj. Element Arkitekter AS), ambasadę Norwegii w Katmandu (proj. Kristin Jarmund). Zobaczymy również tak znaną realizację jak gmach Narodowego Teatru Opery i Baletu w Oslo (biuro projektowe Snøheta) który zdobył prestiżową europejską nagrodę dla współczesnej architektury w roku 2009 – Mies van der Rohe Award 2009."

poniedziałek, 13 lutego 2012

jeszcze w temacie wystawy

Krótkie ogłoszenia:
Wystawa "Ojcowie. Lista obecności" zostaje przedłużona o tydzień, czyli będzie ją można oglądać do 26 lutego.

Dzisiaj w tym temacie kręciło mnie "Dzień Dobry TVN". Trochę plątał mi się język, więc nie wiem co z tego ulepią, ale puścić mają w najbliższy czwartek (16 lutego) między 8 a 11 rano. Nagranie obejrzeć też będzie można później na ich stronie internetowej.

Zapowiadałem wcześniej artykuł Piotra Pacewicza w Wyborczej na temat projektu. Druk został przesunięty o 2 tygodnie z powodu śmierci Szymborskiej, także powinien się ukazać w najbliższą sobotę, czyli 18 lutego.

Dzisiaj znajomi wysłali mi też linka do relacji z wizyty w galerii. Przy obecnej aurze oby więcej takich wytrwałych oglądających :)

I jeszcze raz dziękuję wszystkim za ciepłe komentarze.

niedziela, 12 lutego 2012

wisła




Temperatura około -20 stopni trzyma się już mniej więcej 10 dni. Czasem podskoczy do -15, w nocy spadnie do -23, generalnie jest stabilnie. Rok temu Wisła podtapiała Warszawę, 3 miesiące temu prawie wyschła, a dzisiaj grają na niej w hokeja i urządzają wyścigi łyżwiarskie. Co poniektórzy fotografują to dziwne zjawisko (te dwa poprzednie też fotografowali), inni próbują przejść suchą nogą na drugi brzeg. Jeszcze inni szukają ukrytych w lodzie skarbów.



sobota, 11 lutego 2012

Peter Hook w Palladium


W warszawskim Palladium wystąpił dziś legendarny basista legendarnego zespołu Joy Division i prawie tak samo legendarnego New Order - Peter Hook ze swoim zespołem The Light. Obecna trasa Petera jest wyjątkowa, gdyż gra na niej w całości, od początku do końca pierwszy longplay Joy Division, czyli Unknown Pleasures. Tomasz Beksiński stwierdził kiedyś, że dwa najważniejsze zespoły w historii rocka to Sex Pistols i Joy Division. Z tych dwóch dla mnie zdecydowanie ważniejszy był, jest nadal, właśnie Joy Division. Niezliczona ilość kapel grających zimną falę, rocka gotyckiego, post-punka, new wave, indie czy rocka alternatywnego jest pod głębokim wpływem tego zespołu. A przedwcześnie zmarły Ian Curtis stał się jedną z najważniejszych ikon muzyki, nie tylko rockowej.

Kilka miesięcy temu koledzy Hooka z zespołu New Order zrobili swojego wieloletniego kolegę w tak zwaną "trąbę" i nie informując go o niczym ruszyli w trasę (jako New Order) grając stare utwory. Między innymi z tego powodu basista ruszył w trasę, również grając stare płyty Joy Division. Ale pal licho genezę, najważniejsze jest to, że po ponad 30 latach pojawiła się unikalna okazja by usłyszeć te utwory ponownie na żywo. Wprawdzie nie z Ianem Curtisem na wokalu (śpiewa Hook), ale przynajmniej z jego nieśmiertelnie brzmiącą gitarą basową. Przeżycie i tak jest ogromne i można powiedzieć kompletnie niespodziewane. Już wiele lat temu wbiłem sobie do głowy tą smutną "prawdę", że nigdy nie przyjdzie mi usłyszeć moich ukochanych płyt ze sceny. A tymczasem... to nawet nie marzenia się spełniają. Tego nie było nawet na liście marzeń.

Poza Unknown Pleasures pojawiło się kilka innych utworów Joy Division - na samym dole foto niekompletnej (!) setlisty. Na drugi bis zagrali jeszcze trzy utwory, najpierw zadedykowany ze sceny Curtisowi 'Transmission', potem jeden z najpiękniejszych utworów w historii muzyki, czyli oczywiście 'Love Will Tear Us Apart', odśpiewany na całe gardło przez całą salę. Wyjątkowe i nie do opisania przeżycie. No i na sam koniec 'Ceremony'.

Po koncercie miałem dodatkową, kompletnie odlotową okazję by uczestniczyć w wywiadzie z Hookiem, który przeprowadzał mój przyjaciel - Piotrek Stelmach z radiowej Trójki. Połączoną z autografami, uściskiem (legendarnej) dłoni, no i zdjęciami. Wywiad bardzo ciekawy, będzie go można usłyszeć w najbliższą sobotę w Trójce w audycji Piotrka po godzinie 16.00.








piątek, 10 lutego 2012

piątkowy miszmasz

Rozpisałem się ostatnio na temat Gdyni. Czuję się więc trochę w obowiązku wspomnieć dzisiejsze, 86-te urodziny mojego miasta.


(dla klimatu foto zrobione przeze mnie jeszcze w poprzednim stuleciu)

Nie wiem czy to z tej okazji, ale dzisiaj padł rekord najwyższej wygranej w polskim totolotku. 33 miliony złotych wygrał ktoś, kto zagrał w gdyńskiej kolekturze. A dokładniej zagrał na ul. Unruga na gdyńskim Obłużu. Czyli dokładnie tam, gdzie ja ostatni raz w życiu zagrałem w totolotka. Było to mniej więcej 33 lata temu. Wtedy jeszcze ul. Unruga nie nazywała się Unruga, tylko jakoś inaczej. W kamień zapomniałem jak, ale ponieważ zmienili nazwę to była to zapewne ulica imienia jakiegoś komunisty.

Jednym z moich ulubionych fotografów (i przy okazji najbardziej odjechanych) jest Roger Ballen. Pisałem na jego temat w relacji z Paris Photo w 2009 (do Kwartalnika Fotografia), podczas którego miałem okazję być na jego wykładzie i poznać go osobiście. W 2012 roku dał o sobie znać już dwukrotnie. I to z trochę innej strony niż typowo zdjęciowej. W zeszłym tygodniu ukazał się singiel alternatywnej kapeli Feeder pod tytułem "Borders". Nowa płyta "Generation Freakshow" ukaże się pod koniec marca. Na okładkach obydwu wydawnictw znajdują się zdjęcia Ballena.


















Fanem Feedera nie jestem i ten nowy singiel też mi się nie podoba. Na dodatek nijak mi się nie komponuje ze zdjęciami. No ale cóż, może Roger ma inny gust muzyczny.
To niejedyny "skok w bok" Ballena. Niedawno zrobił on sesję zdjęciową zespołowi Die Antwoord, chyba najbardziej znanemu zespołowi z RPA. Mało tego - wyreżyserował im również teledysk - singiel z ich nowej płyty, wydanej również w zeszłym tygodniu. O ile się nie mylę to pierwsza "reżyserka" w życiu tego fotografa, chociaż parał się już filmem w przeszłości. Kilka lat temu współtworzył film krótkometrażowy pt. Memento Mori.


Wracając do teledysku Die Antwoord to polecam oglądać go z wyłączonym dźwiękiem. No chyba że ktoś lubi rap-rave...


Muszę przyznać że starannie utkany przez Ballena świat jego obrazów trochę mi się zniekształcił po obejrzeniu tego video. Być może artysta postanowił się (nas?) w końcu trochę zabawić, a nie tylko ładować grubą szuflą swoje chore wizje w naszą bezbronną podświadomość.

Poza czytaniem "newsów" ze świata, podjechałem dzisiaj do Stowarzyszenia i odebrałem autorskie egzemplarze "Listy Obecności". Jutro zabieram się do pakowania w bąbelkowe koperty i wysyłania tu i ówdzie...


Na zakończenie tego chaotycznego wpisu ponownie akcent muzyczny, ale tym razem z najwyższej półki. Dwa słowa na temat nowej płyty Tindersticks - "The Something Rain". Nagrana i wyprodukowana przez Stuarta Staplesa w jego domowym studio, póki co to dla mnie płyta roku 2012. Mało tego - to będzie chyba moja ulubiona płyta tego zespołu. Normalnie nie mogę się od niej oderwać. Musiałbym być poetą przez bardzo duże 'P', żeby być w stanie napisać jej recenzję i to co czuję gdy jej słucham. Ograniczę się więc tylko do podlinkowania oficjalnego teledysku do pierwszego singla, a wszystkim polecam zakup.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Harvey Benge czyli zen w fotografii

Harveya Benge'a poznałem kilka lat temu na fotofestiwalu w Łodzi. Dość szybko złapaliśmy ze sobą kontakt i od tamtego czasu spotykamy się dość regularnie w Paryżu na Paris Photo i w Łodzi właśnie. Można nawet powiedzieć że się zaprzyjaźniliśmy, jeśli można tak nazwać znajomość głównie mailową, połączoną z dwoma spotkaniami w roku.
Harvey jest fotografem nowozelandzkim, mocno współpracującym z kilkoma innymi fotografami, których bardzo cenię, takimi jak Todd Hido, Alec Soth, John Gossage czy Martin Parr. Niedawno wydali m.in. wspólny album "One Day", wzięty z banalnego pomysłu, czyli sfotografowania swojego jednego dnia, oczywiście wszyscy tego samego.
Fotografia uprawiana przez Harveya, Aleca Sotha czy Johna Gossage nie od razu do mnie trafiła. Podejrzewam że wiele osób może mieć podobne pierwsze wrażenie patrząc na ich prace - ot, "zwykłe" fotki, których sam robię dziennie kilka ("mam w końcu iphona, blackberry czy samsunga"). Ja miałem podobnie, tyle że w przeciwieństwie do tych zwykłych zdjęć, obrazy Harveya zostały w mojej głowie na dłużej, zmuszając mnie do powrotów i zastanawiania się co takiego mnie w ich stronę ciągnie. Po jakimś czasie nazwałem to sam dla siebie "fotograficznym zen". Można by to oczywiście rozkładać na czynniki pierwsze w rodzaju gry kolorów, kształtów, równowagi między formą i znaczeniem i tak dalej. Wchodzenie w taką analizę byłoby jednak ślepą uliczką.
Mimo że każde ze zdjęć mogłoby być odosobnionym estetycznym obrazem, ważniejsza jest intuicja i pewnego rodzaju dryfujące uczucie, które powstaje przy ich oglądaniu. I następnie przeobraża się przy zdjęciu kolejnym. Cykle które Harvey układa w swoiste pamiętniki z podróży tworzą historie, które powstają w głowie oglądającego i biegną w różnych kierunkach. Mało tego - wracając do tej samej książki (większość z nich wygląda jak broszury i de facto nimi jest - jak zeszyt z zapisanymi wrażeniami z wakacji), za każdym razem tworzą się w wyobraźni inne historie. Wszystkie jednakże mają wspólny mianownik - pełną akceptację dla świata bez ostatecznego jego zrozumienia, połączoną z dziecięcą ciekawością natury rzeczy i wrażliwością.
Myślę że w uproszczeniu najlepsze zdjęcia to takie, które nie mają początku i końca (a przynajmniej nie mają końca :) ) i zostawiają przestrzeń dla odbiorcy i jego intelektu na kreację własnego ich zrozumienia i dopowiedzenia. Harvey zdecydowanie należy do artystów, którzy takie obrazy potrafią tworzyć. I mimo że sam posługuję się zupełnie inną techniką i kieruję obiektyw w innych kierunkach, Benge pozostaje dla mnie bogatą inspiracją.








O Harvey'u nosiłem się z zamiarem napisania na blogu już od dawna. Odkładałem to i odkładałem, aż w końcu Harvey napisał na swoim blogu o... mnie. Tak więc teraz nie miałem już wyjścia.

(wszystkie fotografie: Harvey Benge)

sobota, 4 lutego 2012

na styku morza i lądu czyli panta rhei


Wczoraj w warszawskim CSW odbył się wernisaż wystawy "postdokument. świat nieprzedstawiony. dokumenty polskiej transformacji po 1989 roku". Kilka lat temu pojawił się (sic!) "nowy" dokument, teraz jest "postdokument". Mimo teorii za tym stojącej zaczerpniętej z Zachodu, ta gra słowna w kontekście polskiej fotografii zaczyna wywoływać lekki uśmiech na mojej twarzy.
Otwarta wczoraj wystawa wywołuje u mnie dodatkowe mieszane uczucia. Idea owszem szczytna (tytuł jest w końcu z "grubej rury"), kurator zebrał też prace kilku zasłużonych fotografów. Pojedyncze zdjęcia czy cykle faktycznie mają swoją moc. Większość z nich była już zresztą omawiana i opisywana po odrębnych pokazach w galeriach czy druku w czasopismach. Podwójna siła tej wystawy powinna więc tkwić w ich wspólnym zaprezentowaniu. Temat jednak jest na tyle złożony, że oglądając je wszystkie obok siebie (w sumie ok. 200 zdjęć!) niestety nie sposób pozbyć się wrażenia, że jest to bardzo powierzchowne i mocno wyrywkowe (a może nawet chaotyczne) potraktowanie tematu zawartego w tytule. Generalnie więc bardzo ciekawa wystawa, dobrze że powstała, ale niedosyt pozostaje spory.

Około pół roku temu pisałem o nowych inwestycjach w moim mieście. Praktycznie za każdym razem jak tu przyjeżdżam dostrzegam coś nowego. I nie chodzi tylko i wyłącznie o nowy sklep na Świętojańskiej, gdyż takowy pojawia się średnio raz na tydzień nieustannie od 20 lat.


Niedawno zakończyła się zupełnie niezauważona w kraju rewelacyjna wystawa dokumentująca rozwój miasta Gdyni. W Muzeum Miasta pokazane zostały (wiele z nich po raz pierwszy!) unikalne fotografie wykonane przez różnych autorów począwszy od samego jego początku, czyli od lat 20-tych XX wieku. Jak wiadomo Gdynia została zbudowana wtedy praktycznie od zera (albo raczej od pola). W momencie rozpoczęcia budowy portu we wiosce (miastem stała się 10 lutego 1926 roku) mieszkało ledwie 1200 osób. Dzisiaj Gdynia ma ok. 250 tys mieszkańców.



(Kościół NMP, widoczny w środku powyższego zdjęcia stoi do dzisiaj w centrum miasta przy ul. Świętojańskiej).

Tuż po decyzji wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego o budowie portu, do Gdyni zjechały tysiące ludzi szukających pracy i możliwości zbudowania sobie lepszego życia (ich potomkowie stanowią teraz większość mieszkańców Gdyni, stąd to miasto słynie dzisiaj z wyjątkowej przedsiębiorczości i dynamicznego rozwoju). Oprócz nich pojawiło się też kilku fotografów, którzy postanowili dokumentować mające nadejść zmiany krajobrazu i budowę całego miasta. Najwięcej wczesnych fotografii pokazanych na wystawie wykonał Roman Morawski, który przyjechał do Gdyni z Lwowa w 1921 roku. Otworzył też przy ul. Starowiejskiej 2 swój zakład fotograficzny, a zmarł w roku 1931 (został pochowany na cmentarzu na Witominie).




Oprócz Morawskiego większość zdjęć jest podpisana nazwami dwóch z trzech istniejących wtedy w Gdyni zakładów fotograficznych - Fotobrom z ul. 10 lutego (widać go na zdjęciu powyżej) oraz Foto-Elite ze Starowiejskiej 7 (początkowo Starowiejskiej 18). Ten drugi, założony przez poznaniaka Bronisława Nagajewskiego, istnieje zresztą do dzisiaj (!) pod tym samym adresem.




W latach 30-tych pojawili się kolejni fotograficy, m.in. Wacław Schulz (zdjęcie powyżej) z Wronek, czy podróżujący po całej Polsce, znany z działalności w Polskim Towarzystwie Krajoznawczym Henryk Poddębski (zdjęcie poniżej).





(miło zobaczyć na takiej wystawie balkon i okna mieszkania, w którym mieszkało się pół życia)


Wystawa zajmowała trzy piętra muzeum, zawierała dobrze zrobione duże powiększenia ustawione chronologicznie. Dzięki temu można było śledzić niemal rok po roku jak zmieniało się miasto i w jakim zawrotnym tempie było budowane. Poza wartościami dokumentacyjnymi taka wystawa jest najlepszym pomnikiem dla tych, którzy to miasto zbudowali. Jedyny, za to poważny minus jest taki, iż wystawie nie towarzyszył żaden katalog (a najlepsze byłoby obszerne wydawnictwo!) z tymi unikalnymi reprodukcjami.

Po wyjściu z muzeum zaraz po lewej stronie stoi Teatr Muzyczny. A raczej jego pozostałości.


Gdynia nieustannie się zmienia i dziś. Tylko z tych bardziej spektakularnych i jeszcze "pachnących" inwestycji wystarczy wymienić Sea Towers, obok których stanie budynek Marriottu, o którym już pisałem, czy nowy węzeł drogowy na Wzgórzu Św. Maksymiliana. Całkowicie przebudowuje się Redłowo (wydłużając na południe centrum miasta), od zera powstaje "Nowe Orłowo" w jednym z najbardziej atrakcyjnych lokalizacji nad polskim morzem. Niedaleko bulwaru nadmorskiego stanie niedługo mieszkalna "latarnia morska". Jak widać powyżej za chwilę nie do poznania zmieni się też Teatr Muzyczny, a już za kilka miesięcy ma ruszyć przebudowa skweru Żeromskiego, u zbiegu ulic Świętojańskiej i 10 lutego (tam gdzie zrobiłem 4 fotografie kilka miesięcy temu). Projekt gdyńskiej pracowni Studio Kwadrat jest rewolucyjny, co naturalnie musi wzbudzać kontrowersje. Projekt przejściowy (ma być skończony w III kwartale tego roku) i docelowy (za kilka lat) poniżej.



Mimo że obecny stan skwerku obiektywnie pozostawia wiele do życzenia, docelowy projekt tak średnio mi się podoba. Wolałbym jednak w tym miejscu kawałek zieleni (nawet z tymi kontenerami powyżej), niż zabudowę. O szczegółach projektu można poczytać tutaj, a o "kontrowersjach" tutaj.

środa, 1 lutego 2012

po wernisażu

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przyszli na wernisaż. Było Was sporo, dzięki temu mimo -20 stopni na zewnątrz zrobiło się całkiem gorąco :)
Stowarzyszenie i Kasia Żebrowska zrobili spory "PR" wcześniej, także zostało w necie trochę "śladów". Jak ktoś ma ochotę posłuchać Eli Manterys-Zakrzewskiej (autorka wywiadów) i mnie (audycja z Programu 1 PR) to plik do ściągnięcia jest tutaj:

http://www.mediafire.com/?p56gn2d5lqdp2yw

A jeśli macie ochotę zobaczyć krótką wzmiankę w TV to znajdziecie ją tutaj:

http://www.tvp.pl/warszawa/kultura/qadrans-qltury/wideo/1-lutego-2012/6382798

(info o wystawie zaczyna się mniej więcej w ósmej minucie).

Już za kilka dni dostępna też będzie książka "Lista Obecności". Gorąco zachęcam do jej przeczytania. Szczegóły na jej temat i gdzie kupić na stronie Stowarzyszenia "Bardziej Kochani".


W magazynie świątecznym Gazety Wyborczej (sobotnie wydanie - 11 luty) ukaże się też tekst Piotra Pacewicza na temat projektu z kilkoma fotografiami.

I na koniec kilka zdjęć z wernisażu dzięki uprzejmości Kasi Żebrowskiej i Ani Mirgos.