czwartek, 22 września 2011
fotografia dzikiej przyrody
Kilkanaście lat temu trafiłem na wystawę "Wildlife photographer of the year", organizowaną przez londyńskie Muzeum Historii Naturalnej. Tak mi się zdjęcia zwierząt i przyrody spodobały, że chodziłem później na większość corocznych edycji. Był to jeszcze mój okres "sprzętowy", także korzystając z dokładnego technicznego opisu fotografii zliczałem przy okazji procentową ilość Canonów i Nikonów (kibicując tym drugim), a także materiałów - Velvii, Provii, Kodaka i innych (kibicując tej pierwszej).
W pewnym momencie na wystawie zaczęły się pojawiać zdjęcia z aparatów cyfrowych. Na początku nieśmiało, teraz analogiem pstrykają już chyba tylko opóźnieni w rozwoju.
Mogę sobie wyobrazić strzelanie startującego orła szybkostrzelnym 5D. Z 200 kadrów można później coś wybrać. A założyć teraz 36-klatkowy film? Nawet szybkostrzelny F6 nic nie pomoże.
O dziwo w tym roku uchowało się jeszcze 2 (dwóch!) dinozaurów. Austriaczka Verena Hackner przeszła samą siebie i w podróż przez Norwegię zabrała ze sobą wielkoformatową kamerę Toyo 4x5 załadowaną legendarną Velvią 50. Drugi dziwak użył już "normalniejszego" Nikona F100.
Czas leci więc zapewne sprzęt musi się zmieniać, ale ze smutkiem muszę przyznać że idąca z duchem cyfry "doskonałość" tych fotografii jest coraz bardziej odrzucająca. O ile mój stosunek do wystaw przyrodniczych zmieniał się przez lata z zachwytu do obojętności, to w tej chwili przeszedł już na ciemną stronę. Mimo wszystko jakoś mi szkoda.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz