Nie jestem (albo raczej staram się nie być) maniakiem foto-sprzętowym, chociaż pewnie wiele osób widząc moich 10 aparatów miałoby odmienne zdanie. "Doświadczenie" podpowiada mi jednak, że naprawdę jestem cienkim bolkiem w porównaniu do niektórych "fotografów", z którymi o zdjęciach ciężko jest porozmawiać, natomiast o sprzęcie, kartach pamięci, matrycach (bo różnice między negatywami to już temat raczej passe) i innych coraz mniej dla mnie zrozumiałych tematach - jak najbardziej.
Dzięki koledze obejrzałem dzisiaj filmik, który nadaje jednak takiemu "zbieractwu" pewien nieoczekiwany sens. Gdybym miał więcej czasu to kto wie, może i zmieniłbym zdanie na temat "fotografów"...
czwartek, 30 czerwca 2011
środa, 29 czerwca 2011
wtorek, 28 czerwca 2011
artyści i alchemicy
Dzięki blogowi Piotra Biegaja (i dla odrobiny otuchy po poprzednim wstrząsającym wpisie) dowiedziałem się o nowym, pełnometrażowym filmie dokumentalnym poświęconym tzw. szlachetnym technikom fotograficznym, a konkretnie trzem z nich - kolodionowi, dagerotypowi i ferrotypii. Opowiada o nich i prezentuje dziesięciu znakomitych fotografów przez duże F, na czele z Sally Mann i Johnem Cofferem. Większość z nich pracuje na (bardzo) dużych formatach, co w obecnej dobie zalewającej wszystko i wszystkich cyfry, jest paradoksalnie "świeżym" powiewem sztuki fotograficznej.
Póki co do obejrzenia jest zwiastun, film ma być prezentowany na razie podczas festiwali filmowo-artystycznych. Mam nadzieję że ogólnodostępny będzie już niedługo, gdyż zapowiada się bardzo interesująco.
(foto Sally Mann z netu, niestety nie mojego autorstwa)
poniedziałek, 27 czerwca 2011
czas dać sobie spokój
Nie publikuję swoich zdjęć na "flickerze", ale o ile się orientuję jest to jeden z najpopularniejszych portali, na który "aplołduje" się swoje foty. A może i nawet najpopularniejszy. Ze zgrozą przeczytałem przed chwilą artykuł iż...
...najpopularniejszym "aparatem" użytym do fotografowania zdjęć z tego portalu został właśnie... iphone, prześcigając Nikona D90 i kilka Canonów, które minął już kilka tygodni wcześniej. Zastanawiam się co o tym myśleć. W głowie kłębią mi się różne różniaste myśli i pomysły...
1. zniszczyć wszystkie iphone'y
2. przestać uśmiechać się do zdjęć robionych iphone'm
3. przestać uśmiechać się do ludzi robiących zdjęcia iphone'm
4. kupić Nikona D90 i walczyć
5. zablokować dostęp do flickera (na wszelki wypadek, bo i tak tam nie zaglądam)
6. nie robić nic
7. dać sobie spokój
A może to po prostu tylko koniec świata...
...najpopularniejszym "aparatem" użytym do fotografowania zdjęć z tego portalu został właśnie... iphone, prześcigając Nikona D90 i kilka Canonów, które minął już kilka tygodni wcześniej. Zastanawiam się co o tym myśleć. W głowie kłębią mi się różne różniaste myśli i pomysły...
1. zniszczyć wszystkie iphone'y
2. przestać uśmiechać się do zdjęć robionych iphone'm
3. przestać uśmiechać się do ludzi robiących zdjęcia iphone'm
4. kupić Nikona D90 i walczyć
5. zablokować dostęp do flickera (na wszelki wypadek, bo i tak tam nie zaglądam)
6. nie robić nic
7. dać sobie spokój
A może to po prostu tylko koniec świata...
niedziela, 26 czerwca 2011
topos
Jednym z najciekawszych czasopism literackich w Polsce jest wydawany w Sopocie "Topos". Niekomercyjny dwumiesięcznik prowadzony jest przez znakomitego poetę Krzysztofa Kuczkowskiego. Obok pisma wydawane są tomiki poezji (tzw. "Biblioteka Toposu"), takich autorów jak R.M. Rilke, Krzysztof Karasek, Tadeusz Dąbrowski i inni. Wydawca organizuje też znany konkurs poetycki Rilkego oraz Festiwal Poezji.
A nieskromną okazją do napisania o "Toposie" jest okładka aktualnego numeru, na której znajduje się zdjęcie mojego autorstwa.
Więcej info pod tym linkiem.
A nieskromną okazją do napisania o "Toposie" jest okładka aktualnego numeru, na której znajduje się zdjęcie mojego autorstwa.
Więcej info pod tym linkiem.
sobota, 25 czerwca 2011
Still Corners czyli nieskończone lato
Dzisiaj kontynuacja letniego wątku muzycznego.
Jednym z małych muzycznych objawień zeszłego roku był dla mnie zespół Still Corners. To kolejna kapela z szuflady, którą można by opisać hasłem 'dream pop'. Rozmarzone wokale, ciepłe dźwięki, harmonijne tło wypełnione miękkim syntezatorem i przestrzennymi gitarami - Still Corners to spadkobiercy podopiecznych legendarnej wytwórni Creation czy też zespołów takich jak Cranes, Mazzy Star, Lush i Slowdive.
W 2008 roku wydali minialbum "Remember Pepper?", w zeszłym roku błysnęli singielkiem "Don't Fall In Love", a okazją by o nich wspomnieć teraz jest nowy singiel "Cockoo", który będzie wydany przez Sub Pop 28 czerwca. Póki co można go za darmo ściągnąć z ich strony, albo posłuchać na youtube (sam teledysk też jest wart obejrzenia):
Na stronie B natomiast znajdzie się utwór znany już wcześniej, czyli "Endless Summer". Jak nazwa wskazuje to też zdecydowanie letnia muzyka, ale pasująca bardziej do sierpniowo-nocnego wypatrywania spadających gwiazd, niż do wylegiwania się na plaży czy też imprezowania w sopockim Sfinksie.
Długogrający debiut ma się ukazać w październiku. Zapowiada się bardzo letnia jesień...
Jednym z małych muzycznych objawień zeszłego roku był dla mnie zespół Still Corners. To kolejna kapela z szuflady, którą można by opisać hasłem 'dream pop'. Rozmarzone wokale, ciepłe dźwięki, harmonijne tło wypełnione miękkim syntezatorem i przestrzennymi gitarami - Still Corners to spadkobiercy podopiecznych legendarnej wytwórni Creation czy też zespołów takich jak Cranes, Mazzy Star, Lush i Slowdive.
W 2008 roku wydali minialbum "Remember Pepper?", w zeszłym roku błysnęli singielkiem "Don't Fall In Love", a okazją by o nich wspomnieć teraz jest nowy singiel "Cockoo", który będzie wydany przez Sub Pop 28 czerwca. Póki co można go za darmo ściągnąć z ich strony, albo posłuchać na youtube (sam teledysk też jest wart obejrzenia):
Na stronie B natomiast znajdzie się utwór znany już wcześniej, czyli "Endless Summer". Jak nazwa wskazuje to też zdecydowanie letnia muzyka, ale pasująca bardziej do sierpniowo-nocnego wypatrywania spadających gwiazd, niż do wylegiwania się na plaży czy też imprezowania w sopockim Sfinksie.
Długogrający debiut ma się ukazać w październiku. Zapowiada się bardzo letnia jesień...
piątek, 24 czerwca 2011
czwartek, 23 czerwca 2011
explosions in the sky na video
Zespołu Explosions In The Sky słucham od okołu dziesięciu lat. Widziałem ich na żywo trzy czy cztery razy, panowie wydali też już sześć płyt. Nie mam jednak pojęcia dlaczego nigdy nie nakręcili video do żadnego ze swoich utworów. To że tzw. post-rock nie jest muzyką specjalnie teledyskową nie przeszkadza kręcić krótkich filmów na przykład takiemu Mogwai czy God Is An Astronaut.
Tymczasem EITS opublikowali swój pierwszy teledysk dopiero... wczoraj, kilka miesięcy od wydania swojej nowej płyty Take Care, Take Care, Take Care i około dwanaście lat od powstania zespołu.
Animowane wideo, stworzone przez agencję projektowo-reklamową Ptarmak, w której pracują znajomi zespołu, przypomina nieco teledyski islandzkiego Mum, dodatkowo zainspirowane "Odyseją Kosmiczną 2001" Kubricka i sztuką japońską. Muszę przyznać że w połączeniu z lekko monumentalną, ale nie przesadnie patetyczną muzyką, ogląda się ten filmik z dużą przyjemnością.
Na dodatek według zapowiedzi członków zespołu kolejne teledyski w drodze!
Tymczasem EITS opublikowali swój pierwszy teledysk dopiero... wczoraj, kilka miesięcy od wydania swojej nowej płyty Take Care, Take Care, Take Care i około dwanaście lat od powstania zespołu.
Animowane wideo, stworzone przez agencję projektowo-reklamową Ptarmak, w której pracują znajomi zespołu, przypomina nieco teledyski islandzkiego Mum, dodatkowo zainspirowane "Odyseją Kosmiczną 2001" Kubricka i sztuką japońską. Muszę przyznać że w połączeniu z lekko monumentalną, ale nie przesadnie patetyczną muzyką, ogląda się ten filmik z dużą przyjemnością.
Na dodatek według zapowiedzi członków zespołu kolejne teledyski w drodze!
środa, 22 czerwca 2011
parada drezyn Marcina Orlińskiego
W zeszłym roku wspomniałem o pewnym "zleceniu" na okładkę tomiku poezji. Nachodziłem się wtedy po peronach, torach i dworcach szukając "paradujących drezyn". Ostatecznie, jak to już mi się wcześniej zdarzyło (przy okazji okładki płyty Hatifnats), autorowi spodobało się zupełnie inne zdjęcie. Żeby było śmieszniej - foto z tego bloga. Oczywiście z torami, koleją, no i drezynami nie ma nic wspólnego, ale w końcu poezja jest wielowymiarowa i z pewnością nie dosłowna.
Tak więc okładka nowego tomiku Marcina Orlińskiego wygląda tak:
"Oryginał" zdjęcia w ciut większym rozmiarze można znaleźć we wpisie sprzed roku. Najważniejsza jednak jest sama poezja. Odpuszczę sobie próbę recenzowania tomiku, zrobili to już dużo lepsi ode mnie. Krótką, zwięzłą i bardzo celną można na przykład przeczytać na stronie samego autora. Można również znaleźć tam kilka wierszy z tomiku. Ja pozwolę sobie jednak zamieścić inny wiersz, który mi spodobał się najbardziej...
Krótka historia czasu
Tak więc okładka nowego tomiku Marcina Orlińskiego wygląda tak:
"Oryginał" zdjęcia w ciut większym rozmiarze można znaleźć we wpisie sprzed roku. Najważniejsza jednak jest sama poezja. Odpuszczę sobie próbę recenzowania tomiku, zrobili to już dużo lepsi ode mnie. Krótką, zwięzłą i bardzo celną można na przykład przeczytać na stronie samego autora. Można również znaleźć tam kilka wierszy z tomiku. Ja pozwolę sobie jednak zamieścić inny wiersz, który mi spodobał się najbardziej...
Krótka historia czasu
Ten dym, czerwony, teatralny dym, musiał pojawić się
wcześniej: na wysuszonym, przedszkolnym chodniku
albo w łazience zamienionej przez tatę w magiczną
ciemnię. Trzask projektora jak dziwna kołysanka:
już dobrze, mój synku, już dobrze. I wcześniej:
okrągła, uśmiechnięta buzia mojej małej siostry, plastelina,
którą okleiliśmy pół świata. A także tamto popołudnie,
kiedy w mieszkaniu kilka pięter niżej wybuchł gaz.
I wcześniej, wcześniej – czyli właśnie teraz, kiedy
bezradna pamięć próbuje wywołać samą siebie,
a w ciemni mrok powtarza czystą odległość.
wtorek, 21 czerwca 2011
washed out czyli czas się zmyć, idzie lato
Dzisiaj pierwszy dzień lata, jutro kończy się szkoła, pojutrze początek długiego weekendu. A za 3 tygodnie wychodzi debiutancka płyta Washed Out - w zasadzie solowego projektu amerykańskiego multiinstrumentalisty Ernesta Greena. Dwa lata temu facet pokazał światu dwie epki, teraz przyszedł czas na wyczekiwany album długogrający - Within And Without. Muszę przyznać że jest to pierwsza tegoroczna "typowo letnia" płyta, którą usłyszałem. Przez typowo letnią rozumiem spokojną, wyluzowaną, imprezowo-chilloutową, nie za bardzo zobowiązującą, lekko rozmarzoną słońcem, morzem i dziką plażą. Kojarzy mi się ona dość mocno z albumem "Gemini" również jednoosobowego projektu Wild Nothing, wydanym w zeszłym roku, o którym kiedyś wspomniałem.
Mimo że niezbyt oryginalna, to może być jedną z najprzyjemniejszych płyt tego roku. Na dodatek ma też całkiem przyjemną okładkę.
(słuchać głośno)
niedziela, 19 czerwca 2011
defekt
Zdjęcia z Off Festiwalu, o których pisałem ostatnio pochodziły z jednego z dwóch negatywów, które wywołałem. Rzadko używam małego obrazka, więc zestaw tych 74 zdjęć jest dość zaskakujący - Katowice, Paryż, Barcelona, Londyn, Wrocław, Warszawa, Gdynia. To dlatego że swojego Contaxa zabieram w zasadzie tylko na wyjazdy.
Przy okazji zauważyłem też niestety niepokojący ślad na kilku klatkach. Cholera, chyba zaczął puszczać światło nie tędy co powinien.
A jeśli chodzi o właśnie mijający weekend to było całkiem nieźle. Sześć zdjęć (sprawiedliwie po 2 klaty w piątek, sobotę i niedzielę) z zupełnie nowego "cyklu", który rodzi mi się trochę z musu, trochę z nudów, trochę z frustracji i trochę z determinacji. Zobaczymy co będzie dalej.
wtorek, 14 czerwca 2011
off-faces 2010
Za niecałe 2 miesiące rozpocznie się kolejna edycja Off Festiwalu. Każdego roku żelazna pozycja w moim osobistym kalendarzu. Jeździmy tam od drugiej edycji, a każda kolejna jest coraz lepsza. Tegoroczna bije już wszelkie rekordy jeśli chodzi o atrakcyjność zaproszonych artystów. Ariel Pink's Haunted Graffiti, Blonde Redhead, Current 93, Deerhoof, Destroyer, How To Dress Well, Junior Boys, Junip, Kode9, Liars, Low, Mogwai, Polvo, Primal Scream, Public Image Ltd., Ringo Deathstar, Jon Spencer, Twin Shadow, Warpaint, Xiu Xiu, Yacht - wszystkie te zespoły i ich płyty to dla mnie jazda obowiązkowa 2010-2011. Nie mam pojęcia jak te wszystkie koncerty "przerobię" w trzy dni. Znając życie nie da się. Biegać od sceny do sceny to nie dla mnie. Zdecydowanie wolę obejrzeć na spokojnie jeden koncert od początku do końca niż połowę jednego i połowę drugiego.
A gdzie polskie zespoły? Bielizna, Janerka, Kamp, Igor Boxx, Kury, Asia i Koty, Dezerter... Będę mało oryginalny jeśli stwierdzę, że tegoroczny Off oferuje zestaw kompletnie unikalny i absolutnie topowy jeśli chodzi o ciekawą współczesną muzykę indie.
W 2009 roku wrzuciłem na bloga kilka portretów przyjaciół, z którymi spotkałem się na festiwalu. W zeszłym roku ponownie zrobiłem kilka zdjęć "ku pamięci". Kliszę wywołałem... przedwczoraj. No cóż, to przynajmniej lepiej niż po 4 latach.
W każdym razie, poza listą artystów, to też bardzo dobra zapowiedź festiwalu 2011.
Konkurs dla chętnych: znajdź te same twarze, tylko o rok starsze... ;)
poniedziałek, 13 czerwca 2011
Robert Smith po japońsku
The Cure niedawno zagrali w Australii, a stamtąd już zaledwie kilka machnięć wiosłami do Japonii. Kto wie, może to dlatego Robercik udzielił się na nowej płycie The Japanese Popstars. Utwór nazywa się "Take Forever" i wychodzi na iTunes (czyli we wszystkich cywilizowanych krajach poza Polską) dzisiaj. Za tydzień będzie też dostępny na materialnym nośniku - płycie długogrającej pt. Controlling Your Allegiance. Zgaduję że również we wszystkich cywilizowanych krajach (poza Polską).
sobota, 11 czerwca 2011
historia pewnego slajdu
Od dłuższego czasu nie fotografuję już małym obrazkiem. Przez chwilę używałem jeszcze swojego Nikona jako światłomierza do fotografowania średnim formatem, ale gdy kupiłem już normalny sprzęt, lustrzanka wylądowała w fotograficznej walizce. Wczoraj robiąc porządki wyciągnąłem ją na wierzch i spostrzegłem, że nadal tkwi w niej Velvia 100 z 33 naświetlonymi klatkami. Dokręciłem do aparatu mój ulubiony swego czasu 17-35 i zrobiłem 2 zdjęcia, później zmieniłem na (też ulubioną) 50-tkę i zrobiłem ostatnie 2 klatki.
Ciekawe doznanie - robiąc te cztery zdjęcia poczułem pewnego rodzaju świeżą radość fotografowania. Nie żebym nie odczuwał radości z wykonywania dzisiejszych zdjęć, ale jednak było to coś zupełnie innego - wziąć do ręki sprzęt (zamiast mozolnie przez kilka minut ustawiać kadr ciężkim aparatem na statywie), w sekundę ustawić parametry naświetlania (wykorzystując praktycznie bezbłędny nikonowski matrycowy pomiar światła), pobawić się chwilę ustawiając ręką odpowiednią ogniskową i w końcu... "pstryknąć". Zupełnie inna filozofia fotografowania, do zupełnie rzecz jasna innych zdjęć (chociaż nie tak do końca...).
Miłe uczucie wydobyć z głębi siebie ten dawny "feeling" robienia małym obrazkiem. Jednocześnie śmieszne - to zaledwie cztery zdjęcia a przez głowę od razu przemknęła mi myśl co by jednak może skusić się na cyfrową lustrzankę (no bo trzaskać kolor małym obrazkiem już raczej obiektywnie nie ma sensu). Jednak te nikonowskie obiektywy "robią"...
Pamiętam moje pierwsze spojrzenie przez szkło 17-35 na jakiejś kaszubskiej wsi w aparacie R. Wiele już lat upłynęło, a ten widok żółtego zboża mam w głowie tak jakby było to wczoraj. Oczarowała mnie ta perspektywa, jak na tą ogniskową praktycznie bez zniekształceń, do szpiku kości. Chorowałem później na ten obiektyw przez wiele miesięcy, aż w końcu uzbierałem kupę kasy i go kupiłem. Taa, to było zakochanie od pierwszego spojrzenia (tyle że nie *na* niego, a *przez*). Do tego cichy silnik, który teraz jest standardem, wtedy był jeszcze cechą bardzo wyszukaną i rzadką (i drogą rzecz jasna). W sumie tym obiektywem robiłem chyba najwięcej zdjęć później. M.in. do pejzaży był niezastąpiony. Poza nim i 50-ką praktycznie nie używałem żadnych innych obiektywów. Ten drugi był z kolei wyjątkowo jasny (f1,8) i dzięki temu miał krótką głębię, ładnie rysującą portrety.
Wracając do slajdu, zawiozłem go do wywołania ciekawy co na nim znajdę. Jak się okazało pierwsze zdjęcie zrobiłem ok. 4 lata temu - był to portret Jona. Ostatnie zrobiłem wczoraj i jest to... portret Jona. Na jednym filmie portrety tej samej osoby wykonane "przypadkiem" w odstępie czterech lat...
wtorek, 7 czerwca 2011
niedziela, 5 czerwca 2011
filip ćwik w aptece sztuki
Temperatura regularnie przekracza 30 stopni. Przez ten brak wiatru nie da się zrobić przeciągu w chacie, więc 25 stopni utrzymuje się przez całą noc. Nie mam pojęcia co się będzie działo latem, aczkolwiek jak tak dalej pójdzie to termometr dobije do 50-tki. Po dworze nie da się normalnie chodzić, trzeba się przemykać zaułkami i pod wysokimi budynkami przeskakując z jednej plamy cienia do drugiej.
Trzy dni temu została otwarta wystawa Filipa Ćwika "inside/outside". Klimaty na fotografiach zupełnie przeciwne do dzisiejszej pogody - skutki zeszłorocznych powodzi. Seria kolorów i seria czerni i bieli. Kolory dużo bardziej mi się podobają - dokumentalne i bardzo malarskie wnętrza zalanych budynków. Fotografie czarno-białe przedstawiają zewnętrza budynków. Jak na mój gust za bardzo cyfrowa ta druga seria. Mam już niestety za duże "analogowe" skrzywienie.
W każdym razie wystawa przygotowana profesjonalnie i bardzo estetycznie. Poza może szybami, za którymi prezentowane były zdjęcia. To niestety powszechny "defekt" fotografii wystawianych w polskich galeriach - trzeba się nieźle wyginać żeby obejrzeć całe zdjęcie dokładnie, unikając odbić okien. Wiem że antyrefleksy są droższe od normalnych szyb, ale mimo wszystko komfort odbioru jest nieporównywalnie większy.
W każdym razie w Aptece Sztuki byłem po raz pierwszy, ale z pewnością bardzo chętnie będę do niej wracał. Więcej na temat wystawy można przeczytać na przykład tutaj.
sobota, 4 czerwca 2011
pealand
Dzisiaj kolejny dzień tak zwanej "lampy". Potencjalnych wnętrz do fotografowania w tej chwili nie mam na horyzoncie, po niedawnych przechadzkach po "nowo odkrytych" Obłużu i Żabiance postanowiłem więc przejść się między wieżowcami na warszawskim Grochowie.
Jakże zaskakująca była (jest?) ta wspólna wizja inżynierów i architektów polskich "sypialni". 400 kilometrów odległości, a człowiek czuje się jakby wyszedł za blok znajdujący się 100 metrów obok. Monumentalne klocki z płyty są dość powszechne nie tylko w Polsce (aczkolwiek pewnie kopię falowca z Obrońców Wybrzeża w Gdańsku nie tak łatwo byłoby znaleźć), place zabaw też w większości zamieniono na "zachodnie" - drewniane, kolorowe, z "pająkami" i ściankami "wspinaczkowymi".
Najbardziej jednak zafascynowały mnie dzisiaj pagórki rozsiane między blokami niczym wydmy nawiane przez wiatr nad morzem. O ile jednak (teoretycznie tylko rzecz jasna) można by było to zrozumieć w Trójmieście, to skąd się wzięły w Warszawie? Jedną z największych wad polskiej stolicy jest kompletny brak wiatru, czy choćby jego lekkiego powiewu. Pagórki jednak występują. Skąd się wzięły jeśli nie są to wydmy? Pierwsze co przychodzi do głowy to polsko-robotnicza niedbałość i pozostałości po budowlanym piachu i błocie z czasów gdy wznoszono te płytowe monumenty, z czasem porosłe trawą i chwastami. Teoria druga - zamiłowanie polskich architektów do ojczyźnianych krain wyżynnych i/lub górskich, chęć zaznaczenia tego symbolu na terenach nizinnych czy nadmorskich. Być może w zamian za Morskie Oko - symbol polskiego morza położony w górach? Trzecie - dbanie o kondycję sportową Polaków? Żeby odwiedzić sąsiada w innym wieżowcu nie wystarczy zrobić kilka kroków po płaskim, trzeba przejść szlak po górach, przez przełęcz, ewentualnie obejść górę dookoła. Czwarta teoria komunistyczno-spiskowa - tajniak wchodzący na taką osiedlową górkę miałby idealny przegląd sytuacji jeśli chodzi o potencjalne nielegalne zgromadzenia.
Hm, no nie wiem. W sumie, z dzisiejszej perspektywy, te górki dają przynajmniej jakieś urozmaicenie. Nowe osiedla buduje się przecież w taki sposób by między jednym blokiem a drugim zmieścił się ledwie wąski chodnik. I nie chodzi raczej o to by sąsiedzi mieli do siebie blisko.
stacja
Pociągi, podróżni, walizki, uśmiechy, pożegnania, przywitania, bezdomni, pośpiech, przeciągi, smród, oczekiwanie.
piątek, 3 czerwca 2011
urodzinowo
Dzisiaj mała przyjacielska prywata. Odległość spora, nie uściskamy się dzisiaj ani nie ucałujemy. Od jakiegoś czasu porozumiewamy się głównie blogowo. No więc może takie nowoczesne życzenia urodzinowe póki co wystarczą. A wódka, którą wypijemy w lipcu i tak już się chłodzi...
ps. Sorry za brak oryginału, ale sami wiecie że nie wypada mi wrzucać na bloga niektórych muzycznych osobowości. A ta wersja jest całkiem całkiem...
czwartek, 2 czerwca 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)