W pierwszej kolejności odwiedziłem "oficjalny" hotel festiwalowy i zrzuciłem graty. Hotel typowy dla większości polskich miast. Podobne można znaleźć m.in. w Warszawie, Gdyni, Katowicach czy Koninie. Wytwór blokowatej wyobraźni komunistycznych architektów, po latach rozpadający się, nieodkurzany, zamieszkały niezmiennie przez recepcjonistki z 30-letnim stażem o pofarbowanych na żółto włosach i obgryzionych paznokciach, z obowiązkowymi czarno-skajowymi kanapami w holu głównym, szarym marmurem na posadzkach, fikusem na korytarzu, szarymi od papierosów firanami i niedomykającymi (lub nieotwierającymi) się oknami. Z racji położenia (centrum miasta) jednak odpowiednio wysoko kasujący bywalców.
Odpowiednio więc zmotywowany zameldowałem się i w pośpiechu skierowałem do centrum festiwalowego zakupić katalog, odebrać identyfikator i ogólnie rozejrzeć się. Niespecjalnie chciało mi się od razu oglądać wystawy. Czułem że potrzebuję co najmniej kilku godzin żeby wyprowadzić się mentalnie z torów zawodowych i dostroić się w miarę możliwości do klimatu artystycznego, diametralnie odmiennego od mojej codzienności. Kawa, gorąca czekolada, miła rozmowa z nowozelandzkim fotografem, przeglądanie świeżo wydanego albumu Bogdana Konopki, telefoniczne umawianie się ze znajomymi, spokojne planowanie soboty i niedzieli - temu poświęciłem niemal całe popołudnie.
Na 18 ustawiłem się na pierwsze spotkanie. Okazją był wernisaż jednej z wystaw towarzyszących festiwalowi - "Opowieści z pogranicza" w galerii FF. Pokazano na niej prace 6 artystów - Wojciecha Beszterdy, Sławoja Dubiela, Bogdana Konopki, Tomasza Michałowskiego, Marcina Sudzińskiego i Sławka Tobisa - koordynatora całego projektu. W 2009 roku fotograficy ci spędzili trochę czasu na terenie wsi Chełst, przez którą przed II wojną światową przebiegała granica polsko-niemiecka. Była ona tak wytyczona, że u niektórych mieszkańców przebiegała przez środek ich podwórka. Wychodząc z chaty do wychodka musieli brać ze sobą dokumenty. Reperkusje takiego podziału były różnorakie, wiele z nich ostało się do dzisiaj. Z jednej strony materialne (zabudowania, cmentarze), z drugiej niematerialne, w postaci wspomnień starszych mieszkańców. Marcin Sudziński swój obiektyw skierował w kierunku właśnie mieszkańców, wykonując serię portretów i łącząc je z krótkimi historiami ich bohaterów. Pozostali fotograficy skupili się na miejscach. Na przykład Beszterda sfotografował pozostałości nagrobków na ewangelickim cmentarzu, a Bogdan Konopka stare urządzenia służące kiedyś do wytopu żeliwa.
Wszyscy fotograficy zgodnie zastosowali czarno-białą technikę analogową, głównie wielkoformatową, co dało wystawie cenną spójność stylistyczną.
O 18.30. wystartowała kolejna wystawa, o 19 następna i 19.30 jeszcze jedna. Wszystkie w galerii FF. Z tych trzech pozostałych zwróciłem większą uwagę tylko na jedną, którą zresztą widziałem ze 2 lata temu w warszawskiej Luksferze. Chodzi o "Fifi" Romy Roman i Bartka Zaranka. Czarno-białe fotografie z bajkowym klimatem i trochę zbyt bezpośrednimi i jak dla mnie niepotrzebnie tytułowanymi przesłaniami. Zdjęcia z tego projektu mogłyby stanowić ilustracje do baśni, kojarzących mi się z niezapomnianą serią "ze ślimakiem" z lat 80-tych, do której ilustracje tworzył m.in. Stasys.
Wieczorem, mijając plenerowy pokaz slajdów, w gronie znajomych poszedłem na lekko alkoholową kolację. Jedną z najlepszych i najważniejszych stron takich wydarzeń jak Fotofestiwal jest możliwość porozmawiania z artystami, których na codzień bardzo trudno spotkać, nie mówiąc już o tym że zebrać w jednym miejscu praktycznie nie jest możliwe.
4 komentarze:
Ja bym chciał trochę o znaczeniu miejsca. Przepraszam, że ciągle o tym samym, o tym co 6 lat temu mianowicie, ale jak już się nie starzeję, to niech mi chociaż wolno będzie być trochę sentymentalnym.
No więc te 6 lat temu, jak pamiętam, siedziałeś (-liśmy) w wynajmowanym pokoju (pokojach, domach) i wszystko prawie kręciło się wokół zdjęć. Teraz też siedzisz w wynajmowanym pokoju i też w głównej mierze chodzi o zdjęcia.
Po lekturze zwłaszcza kilku ostatnich Twoich wpisów stwierdzam jednak, że całkiem inny duch bije z tego i całkiem inne wrażenie to na mnie wywiera. Wychodzę z założenia, że to coś więcej niż li tylko upływ sześciu krótkich lat. Zastanawiam się czy to aby nie miejsce właśnie. Tak się tylko zastanawiam, bo - z ręką na sercu - nie bardzo jestem pewien czy mi się to tak do końca podoba.
co innego siedzieć wspólnie w pokojach, co innego siedzieć samemu w pokojach, co innego w centrum wielkiego miasta, co innego pośrodku niczego, co innego gadać, co innego pisać o tym czy owym.
suma sumarum chyba wiem o co ci chodzi. myślę (mam nadzieję) że nie ma powodów do niepokoju...
poza tym że za dużo już czasu minęło... ale to zupełnie inny temat...
Roberto, sam mi mówiłeś pewnej płaczliwej nocy:
AKCEPTUJ ZMIANY. Zmiana jest dobra. :PPP
tak dla wszystkich, gwoli wyjaśnienia - tej nocy rozmawialiśmy tylko, żeby była jasność.
Prześlij komentarz