Od dłuższego czasu nie fotografuję już małym obrazkiem. Przez chwilę używałem jeszcze swojego Nikona jako światłomierza do fotografowania średnim formatem, ale gdy kupiłem już normalny sprzęt, lustrzanka wylądowała w fotograficznej walizce. Wczoraj robiąc porządki wyciągnąłem ją na wierzch i spostrzegłem, że nadal tkwi w niej Velvia 100 z 33 naświetlonymi klatkami. Dokręciłem do aparatu mój ulubiony swego czasu 17-35 i zrobiłem 2 zdjęcia, później zmieniłem na (też ulubioną) 50-tkę i zrobiłem ostatnie 2 klatki.
Ciekawe doznanie - robiąc te cztery zdjęcia poczułem pewnego rodzaju świeżą radość fotografowania. Nie żebym nie odczuwał radości z wykonywania dzisiejszych zdjęć, ale jednak było to coś zupełnie innego - wziąć do ręki sprzęt (zamiast mozolnie przez kilka minut ustawiać kadr ciężkim aparatem na statywie), w sekundę ustawić parametry naświetlania (wykorzystując praktycznie bezbłędny nikonowski matrycowy pomiar światła), pobawić się chwilę ustawiając ręką odpowiednią ogniskową i w końcu... "pstryknąć". Zupełnie inna filozofia fotografowania, do zupełnie rzecz jasna innych zdjęć (chociaż nie tak do końca...).
Miłe uczucie wydobyć z głębi siebie ten dawny "feeling" robienia małym obrazkiem. Jednocześnie śmieszne - to zaledwie cztery zdjęcia a przez głowę od razu przemknęła mi myśl co by jednak może skusić się na cyfrową lustrzankę (no bo trzaskać kolor małym obrazkiem już raczej obiektywnie nie ma sensu). Jednak te nikonowskie obiektywy "robią"...
Pamiętam moje pierwsze spojrzenie przez szkło 17-35 na jakiejś kaszubskiej wsi w aparacie R. Wiele już lat upłynęło, a ten widok żółtego zboża mam w głowie tak jakby było to wczoraj. Oczarowała mnie ta perspektywa, jak na tą ogniskową praktycznie bez zniekształceń, do szpiku kości. Chorowałem później na ten obiektyw przez wiele miesięcy, aż w końcu uzbierałem kupę kasy i go kupiłem. Taa, to było zakochanie od pierwszego spojrzenia (tyle że nie *na* niego, a *przez*). Do tego cichy silnik, który teraz jest standardem, wtedy był jeszcze cechą bardzo wyszukaną i rzadką (i drogą rzecz jasna). W sumie tym obiektywem robiłem chyba najwięcej zdjęć później. M.in. do pejzaży był niezastąpiony. Poza nim i 50-ką praktycznie nie używałem żadnych innych obiektywów. Ten drugi był z kolei wyjątkowo jasny (f1,8) i dzięki temu miał krótką głębię, ładnie rysującą portrety.
Wracając do slajdu, zawiozłem go do wywołania ciekawy co na nim znajdę. Jak się okazało pierwsze zdjęcie zrobiłem ok. 4 lata temu - był to portret Jona. Ostatnie zrobiłem wczoraj i jest to... portret Jona. Na jednym filmie portrety tej samej osoby wykonane "przypadkiem" w odstępie czterech lat...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz