Etykiety

foto (369) music (101) osobiste (284)

niedziela, 6 września 2009

transfotografia cz.4. i inne

Weekend, a w zasadzie sama sobota upłynęła pod znakiem artystyczno-przyrodniczo-sportowym. 5 wystaw fotograficznych, wizyta w gdyńskim oceanarium, no a na koniec paskudny mecz piłkarski polskie fajtłapy kontra trochę lepsze irlandzkie fajtłapy. O tym ostatnim na pewno nie będę nic pisał z racji dbania o higienę psychiczną.

Muszę się przyznać do bardzo poważnego błędu popełnionego w jednym z postów. Dzięki festiwalowi Transfotografia trafiłem po raz pierwszy do Galerii Pionova. No i muszę powiedzieć że byłem BARDZO miło zaskoczony. Czytając nt różnych wystaw, nie tylko fotograficznych zresztą, kilka razy już przemknęła mi przed oczami nazwa tej, istniejącej od niecałych 2 lat, galerii. Jednak jakoś tak się stało że nie było mi do niej do tej pory po drodze. W końcu tam jednak dotarłem w związku z ostatnią już wystawą ww festiwalu.
W tej chwili galeria prezentuje 3 wystawy, z których każda mi się spodobała (!!!). Jeśli chodzi o Transfotografię to w końcu trafiłem na zdjęcia, które mną poruszyły - klasyczna czarno-biała fotografia i na dodatek bardzo osobista.
Alnis Stakle sfotografował swoje rodzinne okolice oraz rodziców żyjących na łotewskiej wsi, 70-letnich rencistów z trudem utrzymujących się z tego co ziemia im da. Całość ma dać do myślenia w temacie warunków życia w byłych republikach Związku Radzieckiego itp. Ja jednak mimo
wszystko odbieram te zdjęcia nie na gruncie polityczno-społecznym a osobistym. Dlatego że fotografie te przede wszystkim takie są. Bardzo wątpię by mógł je zrobić fotograf niezwiązany osobiście z osobami i przedmiotami, które na zdjęciach występują. Piękne czarno-białe ujęcia banalnych przedmiotów typu koszula czy firana na oknie rozłożyły mnie na łopatki.



Druga wystawa w galerii Pionova to fotografie Kamili Kulik. Średnioformatowe czarno-białe zdjęcia wykonane aparatem Holga. Mam lekki dystans do tzw. łomografii z dwóch powiązanych ze sobą powodów. Po pierwsze łomografia zrobiła się jakiś czas temu (zbyt) modna, po drugie - większość zdjęć tego typu bazuje na efekciarstwie, za którym niestety nic się nie kryje.
Tymczasem cykl "Karolina" przyciąga wzrok i szybko wciąga w alternatywny świat małej dziewczynki (albo raczej dorosłej kobiety przez pryzmat małej dziewczynki, która w niej wciąż mieszka).
Autorka powołuje się na inspiracje Bruno Schulzem i "Alicją w krainie czarów". I powiem szczerze - miałem podobne skojarzenia oglądając tę wystawę. Dodatkowy mój podziw budzi fakt że zdjęcia zostały zrobione w Gdańsku i Sopocie, w dzielnicach, które sam przechodziłem z aparatem nie raz. Mimo to patrzę na nie jakby zostały wyśnione. Zgrabne kadry, miękkie szare światła idealnie pasują do delikatnej postury "bohaterki". Bardzo nietypowa wystawa jak na dzisiejsze czasy. Oby więcej takich.

Trzecia wystawa to część Festiwalu "Wilno w Gdańsku". O zdjęciach Vilmy Sileikiene nie będę się jednak rozpisywał z tej racji że, mimo że ciekawe, zainteresowały mnie w mniejszym stopniu.
Suma sumarum więc okazuje się że jest bardzo ciekawe miejsce w Trójmieście, w którym pokazuje się fotografię na wysokim poziomie. Właścicielom/owi gratuluję, podziwiam i życzę wytrwałości. Mimo że nie poznałem ich osobiście to domyślam się że tego typu działalność wymaga jej sporo.



Pionova znajduje się bardzo niedaleko Gdańskiej Galerii Fotografii oraz wspomnianej przeze mnie wcześniej nowej Gdańskiej Galerii Miejskiej. W GGF 4 września została otwarta wystawa Hanny Nowickiej pt. Próżnia i Tlen. Jest to instalacja składająca się z obiektów, fotografii i projekcji wideo. Poświęcona jest lękowi który towarzyszy człowiekowi w miejscach izolacji, zwłaszcza gdy trafia się do nich dość nieoczekiwanie prosto z "normalnego" szybkiego świata, który wydaje się większości z nas na codzień tym jedynym. Tymczasem nieoczekiwana choroba czy nagła zmiana osobista/rodzinna powodują że życie zmusza nas do zatrzymania się i niejednokrotnie przewartościowania naszego spojrzenia na życie. Z instalacji szczególnie przemawiają do mnie proste zdjęcia i projekcja wideo.
Wideo nakręcone jest przez osobę wiezioną na szpitalnym łóżku przez szpitalne korytarze. Jedyny widok który widzi to sufit i światła, które są na nim zamontowane. Czasami widać jeszcze kawałek głowy pielęgniarza. Oglądając to proste wideo, które właśnie przez tą prostotę ma niesamowitą siłę, sam poczułem się brutalnie wyrwany z tego "mojego" szybkiego świata i wywieziony w ciągu sekundy na środek białej pustyni, pustki kompletnej, gdzie jedyne pytanie które człowiek może sobie zadać to "co dalej?". Jedno z tych fundamentalnych, pierwotnych pytań, które 99% z nas tragicznie zapomina sobie zadawać często przez wiele lat.

W Fabryce Karabinów na Łąkowej (moja ulubiona "łódzka" część Gdańska) do dzisiaj znajdowała się wystawa młodych litewskich fotografów - studentów tamtejszego ASP, pt. Towards Photography, część wspomnianego wyżej festiwalu "Wilno w Gdańsku". Od jutra będzie ją można oglądać w Dworku Artura (Dworcowa 9). Zdjęcia hmm... powiedzmy sobie - w pewnym sensie typowe dla studentów fotografii. Poszukujące formy, poszukujące treści. Niespecjalnie przekonują mnie zdjęcia białej ściany galerii wiszące na białej ścianie innej galerii.


Aczkolwiek odnotowałem fajny tekst z opisu jednego z projektów. Fajny bo brzmi jakby był zerżnięty na żywca z Barthesa. Może i zresztą jest, w każdym razie autorka się do tego nie przyznaje...

>> Fotografia zapamiętuje dużo lepiej niż poruszające się obrazy, ponieważ jest pozostałością czasu, nie strumieniem. Każda statyczna fotografia jest momentem przeistoczonym w obraz (scenę). Zamraża moment i pamięć. Fotografia to spektakl zapożyczony od rzeczywistości.<<
(Lina Praudzinskaite)
.
Samo miejsce za to jest bardzo ciekawe. Niemal identyczne z pozostałościami fabryk na Tymienieckiego w Łodzi, gdzie co roku odbywa się Fotofestiwal. W zeszłym roku dyrektor
Transfotografii zabiegał by umieścić tam ekspozycje. Nie dało się. Sceneria w każdym razie inspirująca...
.
Na koniec temat muzyczny z ostatniej pełnowymiarowej płyty jednego z moich ulubionych "smutasów" czyli Matthew Shawa (alias Tex La Homa). Płyta "Little flashes of sunlight on a cold dark sea" jest o tyle specyficzna że ma w sobie polskie ślady. Wystarczy spojrzeć na tytuły niektórych utworów z "Buziaczkami" na czele. Na mojego czuja ślady te pochodzą zresztą z minitrasy, która miała miejsce ze 2 lata temu o ile dobrze pamiętam. Matthew występował wtedy m.in. na 2 koncertach w Trójmieście. Zrobił na mnie spore wrażenie występując na bosaka z gitarą, fortepianem i swoim ciepłym głosem (próbka z koncertu sopockiego tutaj). Dodając do tego nieogoloną ładną buźkę (typ "ciepła klucha") podejrzewam że na niektórych kobietach mógł wywrzeć wrażenie piorunujące. W każdym razie lubię gościa i polecam wszem i wobec.

Tex La Homa - The Ginnel z miłym dla mojego ucha wersem "the tv flicker in black and white"

Brak komentarzy: