Drugiego dnia jak na złość od rana na niebie ani jednej chmury. Rano, tak jak dzień wcześniej zaplanowaliśmy, pojechaliśmy na przemyskie cmentarze. Na wylocie na Ukrainę jest ich niemałe skupisko. Największy cmentarz komunalny, obok niego kirkut żydowski i kilka nekropolii wojennych - Ukraińcy, Niemcy, Austriacy, Polacy. I i II wojna światowa.
Słońce paliło jednak niemiłosiernie tak więc ze zdjęć nici. Wsiedliśmy w samochód i postanowiliśmy pojeździć po okolicy. Do granicy z Ukrainą stąd niecałe 10 kilometrów, a po drodze wioska o swojsko brzmiącej nazwie. Pojechaliśmy więc w tamtą stronę. Później zrobiliśmy "kółko" odwiedzając niezliczone wiejskie cerkwie, cmentarzyki, opuszczone chałupy, nieużywane od lat żwirownie. Szybko doszedłem do wniosku, że trzeba by przyjechać w te okolice przynajmniej na miesiąc. Z jednej strony byłoby co fotografować, z drugiej - jest tam bezkresna oaza spokoju, na którego deficyt akurat ja narzekam nieustannie.
.
3 komentarze:
W pierwszym momencie, widząc tylko tytuł, miałam wrażenie, że to jakaś maksyma, jakiś taki imperatyw, interpretując słowo "przemyśl" jako tryb rozkazujący ;)
zwróć uwagę że 'przemyśl' jest z małej litery...
Przemyśl i Cieszyn mają do siebie to, że mówią co należy.
To dlatego najbardziej "przemyślany" i "przemyski" poeta Eugeniusz Tkaczyszyn - Dycki (przyjaciel, którego śladami wędrowaliśmy po tym terenie) daje w swojej poezji imeratyw określonej podróży:
"toteż wyjedźmy w przemyskie
tam nikt nie pogania poetów"...
Prześlij komentarz