Poniedziałek to niestety już ostatni dzień tego przedłużonego weekendu. Licząc więc na łaskawą pogodę wstałem o 6 rano i pojechałem jeszcze raz na cmentarz. Niebo tym razem obdarowało mnie gęstymi chmurami. W spokoju i samotności przeszedłem kirkut wzdłuż i wszerz robiąc kilka zdjęć. To jeden z najbardziej niesamowitych żydowskich cmentarzy jakie w życiu widziałem. Zaniedbany jak praktycznie wszystkie, dość duży powierzchniowo i porośnięty drzewami, z których kilka połamał wiatr albo zostało trafionych przez piorun. Tak mi się przynajmniej wydaje patrząc na osmolone kikuty sterczące kilkanaście metrów nad ziemią.
Równo o 10.00 ponownie wyszło słońce. Trzy i pół godziny szarości, w sam raz.
Wróciłem do hotelu, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy spokojnie w drogę powrotną.
.
.
6 komentarzy:
Zatem prześwietna gra słów!
Twój aparat jest magiczny, też chcę taki. Nie mówię nawet o zdjęciach. Wydaje mi się, że dzięki niemu jesteś jedyną osobą jaką znam, która cieszy się z szarości...
zapewniam Cię - nie jedyną :)
a ten aparat to... rzecz nabyta, i bynajmniej nie za pieniądze...
Twój aparat jest magiczny, w ogóle jesteś chłopcem ślicznym :DDD
Czara chyba zna bardzo mało osób. A my cały tłumek który jara się szarościami. ;)
Sevillian - aparat za jeden uśmiech? ;) Rzeczywiście, znam bardzo mało "tłumków" przyznaję się, większość tych nielicznych osobników, których akurat mam przyjemność znać, pragnie słońca jak kania dżdżu. Może taki aparat, byłby dobrym lekarstwem na tą straszną przypadłość ;)
Czaro, wnioskuję że znasz bardzo niewielu porządnych fotografików którzy gardzą "słońcem w południe"...albo my kolegujemy się z jakimś posępnym tłumkiem quasiwampirów :0 :D
czara... ten aparat to raczej nie za uśmiech. prawdziwiej byłoby powiedzieć że się nim *zaraziłem* od pewnego speca od szarości. wspomnianego zresztą na blogu kilka razy. chociażby 31 marca... :)
Prześlij komentarz