Resztki śniegu z dnia na dzień zamieniły się we frontalny atak zimy. Temperatura spadła do zera a drogi zrobiły się koszmarne. Niestety jak to zazwyczaj w niedzielę czekało nas 400 kilometrów jazdy. Widoczność z 1000 metrów spadła w połowie drogi do jednego. Średnia prędkość - z 200 km/h do 20. Takiej traumatycznej jazdy jeszcze w swoim życiu chyba nie przeżyłem. "Stojący w miejscu" grubopłatkowy śnieg zapełnił szczelnie całe powietrze, a ulica kwalifikowała się by zostać torem łyżwiarskim na ostatniej zimowej olimpiadzie.
Za to gdy dojechaliśmy w końcu do stolicy, mimo zmęczenia nie mogłem się oprzeć by wyjść na miasto z aparatem. To piękny ale zdecydowanie również łabędzi śpiew tegorocznej zimy.
2 komentarze:
Świetny klimat.
po raz kolejny napiszę, że szkoda, że nie można komentować zdjęciami...
Prześlij komentarz